We wtorek Izraelczycy wybrali nowy parlament - 120-osobowy Kneset. Najsilniejszy z wyborów, z 31 mandatami, wyszedł prawicowy blok partii Likud premiera Netanjahu i partii Nasz Dom Izrael byłego ministra spraw zagranicznych Awigdora Liebermana. Jednak Likud-Nasz Dom stracił aż 11 miejsc w parlamencie w porównaniu z mijającą kadencją. Oznacza to m.in., że trudniej będzie tym partiom stworzyć stabilną koalicję rządzącą. - Wszystko jedno, kto wejdzie w skład następnego rządu; nie spodziewam się, żeby udało mu się przetrwać całą czteroletnią kadencję. Koalicja, która spróbuje skupić się na kwestiach społeczno-gospodarczych, nie utrzyma się, bo będzie musiała obciąć przywileje ultraortodoksyjnych żydów. Koalicja, który skupi się na procesie pokojowym, też nie ma szans, bo nie będzie rezultatów. Nie ma możliwości kompromisu - powiedział w rozmowie z PAP prof. Menachem Klein z Uniwersytetu Bar-Ilan. Jedną z niespodzianek tych wyborów jest istniejąca zaledwie od roku partia Jesz Atid (Jest Przyszłość), której przewodzi były prezenter telewizyjny Jair Lapid. Prof. Klein tłumaczył, że 18 mandatów i pozycja drugiej najsilniejsze partii w Knesecie to wynik tradycyjnie ważnej roli politycznego centrum w Izraelu. - Od 1977 w Izraelu mamy zawsze jedną dużą partię centrową. Kiedyś nawet był to ojciec Jaira Lapida. Różne partie plasowały się w centrum - często znikały po jednych, dwóch wyborach. Nie ma w tym nic dziwnego, że centrowa partia zdobyła tyle mandatów. Niespodzianką jest za to twarz tej partii - Jair Lapid, który miał bardzo ogólnikowy, powierzchowny program. Lapid uzyskał poparcie wyższej klasy średniej, mimo braku politycznego doświadczenia i planu - powiedział PAP prof. Klein. - Głosy oddane na Lapida to głosy protestu, w pewnym sensie kontynuacja protestów społecznych z lata 2011 roku. Ale fenomen Jesz Atid jest niestabilny, powierzchowny, politycznie bez znaczenia. To nie są głosy nowej ideologicznie grupy wyborców, to jest to samo centrum co wcześniej - wskazał. Wcześniej pozycję partii centrowej zajmowała Kadima - największa partia odchodzącego Knesetu, która w tych wyborach nie przekroczyła nawet progu wyborczego. Cipi Liwni wraz z innymi rozłamowcami z Kadimy utworzyła dwa miesiące temu nową partię Hatnuah (Ruch), pretendując do roli nowego centrum. - Liwni przegrała z Lapidem, bo miała tylko jeden przekaz dla wyborców: wznówmy proces pokojowy z Palestyńczykami; ale w negocjacje większość Izraelczyków dzisiaj nie wierzy - wyjaśniał prof. Klein. Dodał, że tegoroczne wybory nie były głosowaniem w sprawie procesu pokojowego. Wobec relatywnego spokoju wyborców bardziej interesowały problemy gospodarcze kraju. I choć szefowa Partii Pracy Szeli Jachimowicz właśnie na tym głównie skupiła się w swojej kampanii wyborczej, nie może mówić o wyraźnym zwysięstwie. Partia Pracy dostała 17 mandatów, a według komentatorów miała dużo większy potencjał. - Jachimowicz bardzo źle prowadziła kampanię. Nie przekonała nikogo, że naprawdę wie, co robi - ocenił prof. Klein. Jego zdaniem jej polityczne gry - wykluczenie udziału w koalicji z Netanjahu, konflikt z Cipi Liwni - tylko jej zaszkodziły. - A jej program gospodarczy był żartem. Jej plan na to, gdzie w budżecie znaleźć fundusze na państwo opiekuńcze, wywoływał u wszystkich ekspertów śmiech - zaznaczył. Prof. Klein uważa, że Izrael przesunął się trochę na lewo, jeśli chodzi o kwestie społeczno-gospodarcze, i zdecydowanie na prawo w kwestii procesu pokojowego z Palestyńczykami. - Partia Netanjahu, Likud, została zdominowana przez skrajnie prawicowych polityków. Netanjahu może zapomnieć o wstrzymaniu rozbudowy osiedli - uzasadnionego warunku wznowienia negocjacji stawianego przez Palestyńczyków. Gdyby próbował to zrobić, zbuntują się przeciwko niemu nie tyko członkowie jego przyszłej koalicji, ale też jego własnej partii - podsumował rozmówca PAP. Z Jerozolimy Ala Qandil (PAP)