Według analityka współpracującego z Instytutem Studiów nad Bezpieczeństwem Narodowym (INSS) Uniwersytetu w Tel Awiwie, pochodzącego z Francji Stephane'a Cohena "mamy tu do czynienia z paradoksem". "W celu ustabilizowania sytuacji w Strefie Gazy, cały Hamas musi być elastyczny co do swych własnych żądań względem Izraela, a Izrael, przynajmniej premier Benjamin Netanjahu, również musi być elastyczny, jeśli chodzi o wywieranie presji na Strefę Gazy, żeby ustabilizować sytuację w regionie. Jednocześnie Netanjahu nie może być postrzegany jako ktoś słaby wobec Hamasu z powodu toczącej się kampanii wyborczej" - podkreśla ekspert. Wskazuje też, że partie prawicowe, będące teraz w koalicji z Netanjahu i jego potencjalni koalicjanci po wyborach rozpisanych na 9 kwietnia, naciskają na premiera, by reagował bardziej zdecydowanie. "On również nie chce być postrzegany jako ktoś, kto ulega Hamasowi, uważanemu za organizację terrorystyczną, ale jednocześnie próbuje przeciwdziałać wybuchowi przemocy na większa skalę w Gazie" - dodaje Cohen. Emmanuel Nawon z konserwatywnego Kohelet Policy Forum w Jerozolimie podkreślił w rozmowie z PAP, że jeśli przed wyborami parlamentarnymi nie dojdzie do jakiegoś gwałtownego wzrostu przemocy, np. dużego ataku, czy wystrzelenia przez Hamas kilkuset rakiet, "to sprawa tego konfliktu nie będzie miała wpływu na to, jak ludzie zagłosują". "Hamas musiałby wystrzelić setki rakiet, a Netanjahu zdecydować, że na to nie zareaguje, żeby np. stracić głosy w wyborach. Nie sądzę, by to się stało" - zaznacza Nawon. "Jestem pewien, że premier ma cichą umowę z Hamasem, żeby ten zachował spokój do wyborów, ponieważ Netanjahu nie ma interesu, żeby pokazywać się jako ktoś słaby. Jeśli bowiem nie zrobi niczego, zostanie ukarany przez swoich wyborców. Ale nie idzie się na wojnę na sześć dni przed wyborami" - zastrzega rozmówca PAP. Warto jednak zauważyć, że premier skrócił niedawno swoją wizytę w USA właśnie ze względu na ostrzał terytorium Izraela przez Hamas ze Strefy Gazy. Nawon twierdzi, że Netanjahu nie zrobił tego, żeby iść na wojnę z Hamasem, ale dlatego, że "była nadzwyczajna sytuacja". "Bardzo źle wyglądałoby przecież, gdyby pił szampana w Białym Domu z prezydentem USA Donaldem Trumpem, gdy rakiety zniszczyły domy ludziom na północy Tel Awiwu. Dlatego też m.in. wrócił do kraju" - tłumaczy Nawon. Chociaż Cohen uważa, że ani Izrael ani Hamas nie są w chwili obecnej zainteresowani konfliktem na większą skalę, to zwraca uwagę, że w miarę zbliżania się wyborów, wciąż może dojść do wzrostu przemocy w Strefie Gazy. W związku z ostrzałem Tel Awiwu ze Strefy Gazy w połowie marca "Izrael wysłał tam więcej żołnierzy" - zaznaczył ekspert zajmujący się sprawami bezpieczeństwa i współzałożyciel firmy "North Star" Security Consultancy Group. W odwecie siły Izraela przeprowadziły w tej palestyńskiej enklawie około 100 ataków na cele Hamasu. Protesty w Strefie Gazy Pod koniec marca, w związku z pierwszą rocznicę tzw. Wielkiego Marszu Powrotu na "ziemie utracone", odbyła się w Strefie Gazy wielotysięczna demonstracja; w wyniku starć z izraelskimi żołnierzami zginęło trzech Palestyńczyków, a rany odniosły setki osób. W cotygodniowych marszach i protestach uczestnicy domagają się uznania przez Izrael prawa do powrotu palestyńskich uchodźców do domów po drugiej stronie granicy, które opuścili po powstaniu państwa żydowskiego. Drugim hasłem protestujących jest zakończenie izraelskiej blokady Strefy Gazy, zapoczątkowanej po przejęciu przez islamistyczny Hamas w 2007 roku władzy w tej enklawie. Według danych oenzetowskiego Biura ds. Koordynacji Pomocy Humanitarnej od początku cotygodniowych demonstracji 271 Palestyńczyków zginęło od kul izraelskich żołnierzy. Po izraelskiej stronie zginęło dwóch żołnierzy. "Ostatni wzrost napięć i przemocy oznacza, że Hamas próbuje wywrzeć presję na Izrael przed wyborami" - ocenia Cohen. Dodaje, że tuż po wyborach, 17 kwietnia, jak co roku obchodzony będzie Dzień Palestyńskich Więźniów osadzonych w izraelskich więzieniach, a 15 maja Palestyńczycy na ziemiach Autonomii Palestyńskiej i w Strefie Gazy obchodzą dzień "katastrofy" (Nakba), jak nazywają utworzenie Izraela w 1948 roku, które zapoczątkowało wielki palestyński exodus z ziem zajętych przez nowe państwo. "Mamy więc sporo potencjalnych dat, które mogą wiązać się ze wzrostem przemocy" - przestrzega.