Wśród zarzutów prawnych wobec referendum można wymienić choćby fakt, że nie wiadomo, kiedy uznać je za ważne, gdyż nie podano wymaganej do tego liczby wyborców - oświadczył szef Instytutu Badań Społecznych, politolog Jusuf Kurkczi na spotkaniu eksperckim z dziennikarzami poświęconym referendum. Punkt po punkcie skrytykował sposób ogłoszenia referendum szef krymskiego oddziału Komitetu Wyborców Ukrainy Andrij Krisko. Wskazał, że zgodnie z ustawodawstwem jest wymagane, by Rada Najwyższa Krymu na dwa dni przed zwołaniem nadzwyczajnej sesji ogłosiła, gdzie i kiedy będzie ta sesja. - Tu parlament ogłosił tę informację godzinę przed sesją i dlatego sesję (na której podjęto decyzje o referendum) można uznać za nielegalną - podkreślił w rozmowie z PAP. Wskazał również, że jest niemal pewne, iż na sesji, która odbywała się przy drzwiach zamkniętych, nie było kworum. - Rada Najwyższa nie ma żadnych dokumentów potwierdzających, ile osób było obecnych i jak głosowały - podkreślił. - Na podstawie kadrów z rosyjskiej telewizji naliczyliśmy 25 osób, a powinno być 51. Naruszeniem prawa było też przeprowadzenie sesji przy drzwiach zamkniętych - argumentuje. Wiele zagrożeń wiąże się również z praktyczną stroną organizacji referendum. Centralna Komisja Wyborcza Ukrainy zablokowała listy wyborców na Krymie i dlatego władze autonomii użyją zapewne starych list, które będą bardzo nieścisłe, co daje pole do nadużyć. Tymczasem "mieszkańcy Krymu, który wierzą, że mogą coś rozstrzygnąć udziałem w referendum, mają tylko jeden dzień - sobotę - na sprawdzenie, czy są na listach wyborczych" - podkreślił Krisko. Zwraca on uwagę, że w decyzji dotyczącej referendum nie określono praw dziennikarzy oraz obserwatorów społecznych. - Jest tylko mowa o tym, że mają prawo obserwować i powinni się zarejestrować. Ale jak to zrobić, gdzie mogą się znajdować i co mogą fotografować, w jaki sposób mogą zgłaszać nieprawidłowości, nie określono - podkreślił. O okolicznościach, w jakich odbędzie się referendum, mówił politolog Dmytro Omelczuk. - Maszyna propagandowa, którą włączono obecnie na Krymie, wykorzystuje najnikczemniejsze metody, zrównując utrzymanie status quo (na Krymie) z reżimem nazistowskim. Poza tym ludziom nie dano możliwości zagłosowania za tym, jak jest obecnie - wskazał podczas spotkania z dziennikarzami. Na referendum zostaną zadane dwa pytania: "Czy jesteś za ponownym zjednoczeniem Krymu z Rosją na prawach podmiotu FR?" oraz "Czy jesteś za przywróceniem obowiązywania konstytucji Republiki Krym z 1992 roku i za statusem Krymu jako części Ukrainy?". Eksperci podkreślali wreszcie, że Ukraina nie ma ustawy o miejscowych referendach i dlatego każde takie referendum jest według obecnego ustawodawstwa nielegalne. W dodatku zgodnie z tym ustawodawstwem kwestia granic państwowych leży wyłącznie w gestii Rady Najwyższej Ukrainy. - Z pomocą referendum władze (Krymu) usiłują zalegitymizować swoje działania, które są nielegalne od początku do końca - podsumował Jusuf Kurkczi. 27 lutego, po zajęciu gmachów Rady Najwyższej i rządu w Symferopolu przez niezidentyfikowanych ludzi nazywających siebie "przedstawicielami samoobrony rosyjskojęzycznych obywateli Krymu", deputowani krymskiego parlamentu zdecydowali, że 25 maja odbędzie się referendum w sprawie rozszerzenia pełnomocnictw autonomii półwyspu. Potem przesunięto terminu plebiscytu na 30 marca i wreszcie na 16 marca. Na tej samej sesji deputowani mianowali premierem Siergieja Aksjonowa, lidera partii Rosyjska Jedność. Ten oświadczył, że uważa odsuniętego od władzy Wiktora Janukowycza za prawowitego prezydenta Ukrainy. Poinformował też, że władze krymskie przejmują całkowitą kontrolę m.in. nad siłami milicyjnymi i strażą graniczną na półwyspie oraz że władze nawiązały "współpracę z Flotą Czarnomorską w zakresie ochrony obiektów ważnych dla życia Autonomii". Z Symferopola Małgorzata Wyrzykowska