W nocy z piątku na sobotę liderzy państw członkowskich Unii Europejskiej przyjęli plan porozumienia dotyczącego dalszego członkostwa Wielkiej Brytanii w UE i brytyjskich planów reformy wspólnoty. Zgodnie z osiągniętym kompromisem Wielka Brytania zostanie wyłączona z "coraz bardziej zwartej Unii". Będzie mogła też wprowadzić częściowe ograniczenie dostępu do nieskładkowych świadczeń pracowniczych dla migrantów w ramach Unii Europejskiej. - Plan Camerona od samego początku nie był realnie czymś, co mogło fundamentalnie zmienić warunki członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej - ocenił Quentin Peel, ekspert prestiżowego think-tanku Chatham House i były szef działu zagranicznego dziennika Financial Times. "Trudno wyobrazić sobie, aby Cameron mógł otrzymać lepszą propozycję" - Jedyna istotna zmiana dotyczy regulacji wobec państw pozostających poza strefą euro. Korekty w systemie świadczeń społecznych, pomimo kontrowersji i zrozumiałego oporu w Europie Środkowo-Wschodniej, będą miały bardzo niewielkie wpływ na ograniczenie napływu migrantów do Wielkiej Brytanii. Chodziło o symbol, nie o realną zmianę - ocenił Peel. Agata Gostyńska-Jakubowska, analityczka w Centre for European Reform w Londynie, zgodziła się, że "Cameron chciał osiągnąć przede wszystkim takie porozumienie, które będzie mógł sprzedać w kraju". Komentując zapisy dotyczące tzw. hamulca bezpieczeństwa, Gostyńska-Jakubowska oceniła jednak, że "trudno wyobrazić sobie, aby mógł otrzymać lepszą propozycję". Londyn zrezygnował z możliwości przedłużenia "hamulca" Jak dodała, siedem lat funkcjonowania mechanizmu odpowiada rozwiązaniom traktatowym dotyczącym okresów przejściowych po wejściu nowych państw do Unii Europejskiej, co stanowi "sukces Camerona, bowiem Polska i Grupa Wyszehradzka chciały mniej [niż siedmiu lat]". Paweł Świdlicki, ekspert think-tanku Open Europe, podkreślił, że w zamian Londyn zrezygnował z możliwości przedłużenia "hamulca" o kolejne kilka lat, która znajdowała się w oryginalnej propozycji. - Pamiętajmy jednak, że siedem lat to w polityce wieczność - w 2024 roku będzie już bliżej wyborów w 2025 niż 2020 roku, a samego Camerona może już dawno nie być w polityce - powiedział. Projekt unijnego porozumienia będzie w sobotę rano omawiany na specjalnym posiedzeniu brytyjskiego rządu, pierwszym odbywającym się w weekend od czasu wojny o Falklandy w latach 80. XX wieku. Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, po przyjęciu wspólnego stanowiska gabinetu - rekomendującego pozostanie w Unii Europejskiej - David Cameron pozwoli swoim ministrom na indywidualne uczestniczenie w kampanii przedreferendalnej, także przeciwko linii rządu. Jak ocenił w rozmowie z PAP Peel, Cameron musi liczyć się z tym, że "nawet do siedmiu ministrów", w tym osobisty przyjaciel Camerona, Michael Gove, nie uzna efektów renegocjacji i będzie namawiać do głosowania za wyjściem z Unii Europejskiej. - Istotne dla przebiegu referendum będzie to, po której stronie opowie się charyzmatyczny mer Londynu Boris Johnson. Obawiam się jednak, że to będzie bardzo cyniczna decyzja, wynikająca nie z tego, co jest lepsze dla kraju, ale z tego, gdzie on sam może zyskać więcej, biorąc pod uwagę jego ambicje zastąpienia Camerona na Downing Street - powiedział Peel. "To dość ryzykowny moment na referendum" Johnson, który jednocześnie jest posłem Partii Konserwatywnej, jest wymieniany wśród kandydatów do objęcia stanowiska premiera po ewentualnym wycofaniu się z życia publicznego Davida Camerona. Obecny brytyjski premier zapowiedział, że podczas wyborów w 2020 roku nie będzie ubiegał się o trzecią kadencję. Eksperci zgodzili się, że referendum należy spodziewać się jeszcze przed wakacjami. Źródła PAP w brytyjskiej dyplomacji potwierdziły medialne spekulacje, że najbardziej prawdopodobną datą jest czwartek, 23 czerwca. - To dość ryzykowny moment na referendum w związku z ryzykiem zwiększonego napływu do Europy uchodźców z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu - zaznaczył Peel. - W tym sensie marcowy szczyt Unia Europejska - Turcja może być dla przebiegu samego referendum równie istotny, co wczorajsze posiedzenie Rady Europejskiej. Jeśli Brytyjczycy zobaczą Europę podzieloną, niezdolną do współpracy z Turcją w celu powstrzymania fali migracji - to może ich zniechęcić do głosowania za pozostaniem we wspólnocie - podkreślił były dziennikarz "Financial Times". Mniej sceptyczny jest Paweł Świdlicki. - Od rozpoczęcia kryzysu uchodźczego w ubiegłym roku wiele się zmieniło, zarówno na Węgrzech, jak i na granicach Austrii czy Niemiec. Wydaje się, że powoli Europa odzyskuje kontrole nad swoimi zewnętrznymi granicami - ocenił. Sondaże wskazują obecnie lekką przewagę zwolenników pozostania w Unii Europejskiej, ale wyniki bardzo różnią się w zależności od metodologii badań, wahając się od remisu to nawet kilkunastu punktów procentowych różnicy. Ponad 850 tys. polska społeczność w Wielkiej Brytanii nie będzie miała prawa głosu w referendum.