"Wiele zarzutów co prawda pozostało bez odpowiedzi, ale to niekoniecznie było najlepsze forum do szczegółowego, technicznego omówienia wprowadzanych reform" - powiedział w rozmowie z PAP Paweł Świdlicki z ośrodka analitycznego Open Europe. "To było całkiem skuteczne zaprezentowanie działań rządu jako umiarkowanych" - ocenił. Jak podkreślił, wtorkowe wystąpienie raczej nie wpłynie na stanowisko Komisji Europejskiej, która wszczęła wobec Polski procedurę ochrony praworządności. "To była raczej dyskusja o charakterze czysto politycznym, ale być może uspokoi nieco nastroje w innych krajach Unii Europejskiej. Dla instytucjonalnego dialogu znacznie większe znaczenie będzie jednak miało orzeczenie Komisji Weneckiej przy Radzie Europy" - powiedział Świdlicki. "Wystąpienia liderów innych frakcji PE mogły pokazać premier Szydło i jej zwolennikom, że sama <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-unia-europejska,gsbi,46" title="Unia Europejska" target="_blank">Unia Europejska</a> jest podzielona co do tego, czy działania Komisji są właściwe, czy też przekracza ona swoje kompetencje i prowadzi próbę konfrontacji sił z państwami członkowskimi" - dodała Agata Gostyńska-Jakubowska z Centre for European Reform w Londynie. "Premier Szydło miała trzy główne komunikaty: mamy mandat do przeprowadzenia swoich reform, ale jesteśmy otwarci na dialog z Unią, mając jednak swoje zastrzeżenia wobec mechanizmu Komisji Europejskiej" - powiedziała Gostyńska-Jakubowska, oceniając wystąpienie jako "dobre i w miarę wyrównane". Zaznaczyła, że "w pierwszej części przebijało się wrażenie, iż było ono bardziej skierowane do publiczności w Polsce niż partnerów w Unii Europejskiej". Eksperci zwrócili również uwagę na postawę przewodniczącego frakcji EKR w Parlamencie Europejskim, Brytyjczyka Syeda Kamalla, który jednoznacznie stanął w obronie polskiego rządu. Kamall mówił m.in., że polski rząd ma "silny, demokratyczny mandat", a "Europa ma większe problemy, którymi powinna się zająć". "Nie jestem pewna, czy sam premier (W. Brytanii David) Cameron by się tak wypowiedział: co prawda brytyjskiemu rządowi od początku nie podobał się mechanizm kontroli praworządności, ale wątpię, aby był skłonny wyrażać głośno swój sprzeciw wobec działań Komisji Europejskiej, kiedy potrzebuje wsparcia w procesie renegocjacji członkostwa w Unii Europejskiej. Nie jest mu na rękę, aby dawać brytyjskim eurosceptykom kolejny argument, że Bruksela przekracza swoje kompetencje, bo może się to odbić na przebiegu kampanii przed kluczowym referendum" - oceniła Gostyńska-Jakubowska. "Kamall rozegrał to bardzo dyplomatycznie, podkreślając, że być może pewne reformy mogłyby być zmienione, ale jednocześnie wskazując na podwójne standardy w ramach Unii Europejskiej, szczególnie w zakresie niezależności mediów publicznych" - dodał Świdlicki. "Jego obrona polskiego rządu była związana z chęcią uzyskania polskiego poparcia w procesie renegocjacji, ale wpisywała się też w szerszy argument przeciwko ingerencji Komisji Europejskiej w politykę poszczególnych państw" - zaznaczył. "Wiatr w żagle" dla rządu PiS "Pierwsze wystąpienie premier Beaty Szydło w czasie debaty było dobre, kolejne były trochę mniej koncyliacyjne, z kolei wypowiedzi niektórych europosłów były kuriozalne, niektóre były popisem gry aktorskiej, ale jeśli mielibyśmy poddać tę debatę analizie rzeczowej, to premier Szydło wraca do kraju z tarczą" - powiedział z kolei dr Reginia-Zacharski. Jak ocenił, głos Polski w debacie "wybrzmiał stanowczo". Przyczynkiem do wtorkowej debaty w Parlamencie Europejskim były zmiany dotyczące Trybunału Konstytucyjnego i mediów publicznych w Polsce. Premier Beata Szydło przekonywała m.in., że w Polsce nie doszło do złamania konstytucji, a zmiany są zgodne z europejskimi standardami. "Debata w europarlamencie nie będzie miała wielkiego znaczenia dla polityki wewnętrznej w Polsce, ale będzie wiatrem w żagle dla rządu PiS, tym bardziej, że również prezydent Andrzej Duda był w Brukseli - to są dwa solidne, dobre szkwały w żagle dla prezydenta i pani premier. Nie przesadzałbym jednak, że to wyznaczy jakiś nowy kurs, czy bardzo umocni obóz rządzący, bo tu jest jednak wiele znaków zapytania" - ocenił Reginia-Zacharski. Według eksperta, kluczowa będzie decyzja, czy na kolejnej sesji PE na początku lutego przyjęta zostanie rezolucja na temat Polski. "Głosy w tej sprawie są podzielone, jedni europosłowie mówią, że jeśli pojawi się taki wniosek to niedobrze, drudzy, że dobrze" - zauważył Reginia-Zacharski. "Debata nie wniosła wiele nowego, nie chodziło o to, żeby kogokolwiek przekonywać. Premier Beata Szydło miała dużo racji, mówiąc, że nie było w zasadzie do niej merytorycznych pytań o kwestie Trybunału Konstytucyjnego, czy media publiczne" - powiedział Reginia-Zacharski. Jak ocenił, głos w debacie europosła PiS prof. Ryszarda Legutki był "bardzo rzeczowy i emocjonalny". "Prof. Legutko miał w debacie ewidentną rację, to nie była rozmowa o faktach, wiele frakcji nie poruszało się prawie wcale w sferze konkretów" - dodał ekspert. Z kolei - jego zdaniem - wystąpienie szefa grupy PO w PE Jana Olbrychta było w zasadzie niewidoczne. "Olbrychtowi nie wypadało atakować premier Polski w europarlamencie, nie wyglądałoby to dobrze, dla Platformy debata o sytuacji Polski nie była zgrabna" - ocenił Reginia-Zacharski. Według niego, dobrze się stało, iż debata w PE była relacjonowana w mediach ogólnopolskich. "Pokazało to, że obraz instytucji europejskich - które mają zajmować stanowisko niechętne rządowi PiS - jest fałszywy, bo głosy w debacie były przynajmniej zrównoważone" - zauważył ekspert. "Bez wpływu na sytuację międzynarodową Polski" Debata w Parlamencie Europejskim nie zmieni sytuacji międzynarodowej Polski, ona pozostaje trudna - ocenił w rozmowie z PAP prezes Fundacji Batorego Aleksander Smolar. Dodał, że wystąpienie premier Beaty Szydło było udane z technicznego punktu widzenia. Smolar ocenił, że podczas debaty pod adresem premier Szydło prawie nie padły konkretne zarzuty, a cała dyskusja pozostała na bardzo ogólnym poziomie i miała umiarkowany ton. Wypełniły ją głównie deklaracje, m.in. solidarności z Polską lub afirmacja wartości, którym zdaniem przemawiających zagrażają posunięcia polskiego rządu. "To nie było wydarzenie, które w jakikolwiek sposób zmieniłoby sytuację międzynarodową Polski. Wydaje mi się, że sytuacja międzynarodowa Polski pozostaje trudna" - ocenił Smolar. Dodał, że ze wszystkich stron w PE była wola, czemu wyraz dali w poniedziałek prezydent Andrzej Duda i szef Rady Europejskiej Donald Tusk, żeby uspokajać atmosferę i nie dramatyzować, mimo mocno krytycznych wobec PiS-u wypowiedzi polityków PO przed samą debatą. Pytany o wystąpienie szefowej polskiego rządu, stwierdził, że z technicznego punktu widzenia, było to udane wystąpienie. "Pani premier wyszła z tej próby, chociaż często mówiła językiem, który za bardzo przypominał propagandę przedwyborczą czy obecną, mówiła o dobrej zmianie, posługiwała się frazesami" - powiedział prezes Fundacji Batorego. Smolar ocenił, że sala podczas debaty była podzielona. Pozycję Polski popierali głównie przedstawiciele partii skrajnych, a partie "głównego nurtu" albo bardzo mocno, albo w umiarkowany sposób dystansowały się, wyrażały sceptycyzm wobec decyzji podejmowany przez polski rząd. Prezes Fundacji Batorego uważa, że debata w PE będzie przede wszystkim oceniana przez obywateli w kraju. Polska pojawiła się w centrum polityki europejskiej po raz pierwszy od wygranej PiS, ale były to powody negatywne - zaznaczył. "To nie jest dowodem sukcesu tej ekipy, tylko wręcz przeciwnie, wyrazem zaniepokojenia Europy, tym, co ten rząd robi, więc trudno to uznać za sukces" - powiedział Smolar. "Polityczny zysk PiS, koniec Platformy" PO podpuszczana, by w debacie wokół Polski angażować się po stronie instytucji unijnych, to czysty zysk dla PiS, a koniec Platformy - mówi PAP dr Michał Kuź z Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. Kuź podkreślił, że <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-platforma-obywatelska,gsbi,40" title="Platforma Obywatelska" target="_blank">Platforma Obywatelska</a> jest postrzegana jako zaangażowana w debatę wokół Polski po stronie unijnych instytucji. Zaznaczył, że co prawda podczas wtorkowej debaty w europarlamencie przedstawiciele Europejskiej Partii Ludowej wyraźnie spuścili z tonu, to Platforma Obywatelska "wyhamowała zbyt późno". "Byliśmy prawdopodobnie świadkami partii kładącej się do grobu" - uważa Kuź. W jego ocenie elektorat tej partii przepłynie do Nowoczesnej <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-ryszard-petru,gsbi,2394" title="Ryszarda Petru" target="_blank">Ryszarda Petru</a>, który wyczuł, że nastroje społeczne w Polsce są przeciwko ingerencji w wewnętrzne sprawy Polski oraz do Prawa i Sprawiedliwości. "Jest wielu ludzi niezgadzających się z PiS na gruncie wartości, poglądów tzw. miękkich, obyczajowych, którzy jednocześnie uważają, że Polska nie powinna zachowywać się w Europie jak ubogi krewny, ale być poważniej traktowana na arenie międzynarodowej i zrównać się gospodarczo z Europą Zachodnią" - podkreśla. "Istnieje coś takiego jak głód podmiotowości niezależnie od innych poglądów" - zaznacza. Kuź podkreśla, że w Polsce "konserwatywne, obronne odruchy są silne zwłaszcza u młodego pokolenia". Według niego początkowa retoryka Platformy ws. zainteresowania Polską, że "przestaliśmy być prymusem w UE", a także pytania: "Co Europa pomyśli?" był to prawdopodobnie jej ostatni błąd. Ekspert przewiduje, że polityka PiS-u będzie polegała na dalszym prowokowaniu Platformy, by PO bardziej zaangażowała się po stronie Komisji Europejskiej i być może zagłosowała z przyjęciem ewentualnej rezolucji ws. Polski. "To jest to czysty polityczny zysk dla PiS-u" - zaznaczył. "Rozsyłanie informacji, w których PiS mówi o błędach poprzedniego rządu, prowokowanie PO na to jest obliczone. PiS trafnie odczytuje nastroje społeczne, Platforma - nie" - powiedział Kuź. "Stworzono forum, na którym wyraźnie lepiej wypadli eurosceptycy i konserwatyści" - powiedział, odnosząc się do przebiegu debaty. Ocenił, że europosłowie z EPL nie byli pewni swego, wyraźnie spuścili z tonu. "Na forum UE, Komisja dała pole do popisu eurosceptykom. W Polsce doprowadziła do wzrostu eurosceptycznych nastrojów i polepszenia notowań PiS-u" - ocenia. "Nie czuło się w debacie, że argument Komisji Europejskiej jest dobrze skonstruowany, że Polska faktycznie stanowi zagrożenie dla praworządności w Europie, to nie zostało udowodnione" - powiedział. Zwrotnym, według Kuzia, momentem była wypowiedź Gabriele Zimmer ze Zjednoczonej Lewicy Europejskiej, która użyła argumentu dotyczącego polskiej polityki ws. imigrantów, uchodźców. "To wtrącenie natychmiast zmieniło dynamikę na sali. Powstało wrażenie, że <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-komisja-europejska,gsbi,34" title="Komisja Europejska" target="_blank">Komisja Europejska</a> i większościowa partia w Parlamencie Europejskim stosuje niejasne zarzuty wobec rządu polskiego po to, aby na rząd polski wywrzeć presję w kwestii systemu kwotowego i przyjmowania migrantów" - uważa Kuź. Zwraca uwagę, że debata była "politycznym show" skierowanym przede wszystkim do polskiej widowni oraz widowni krajów Europy Środkowej. "Nie bez powodu wszyscy polscy europarlamentarzyści wypowiadali się po polsku. Nie bez powodu czeski europoseł Petr Mach występował z plakietką +Jestem Polakiem+. "PiS wygrał, druga strona była niezdecydowana i nie potrafiła obronić argumentu, że działa w dobrej wierze, że sprawa Polski nie jest tematem zastępczym" - powiedział Kuź. "Uważam, że dla PiS-u sondaże póki co będą rosły. Mogą spadać, jeśli będą większe tąpnięcia w gospodarce, które uszczuplą stan posiadania społeczeństwa, bo jak mówił Machiavelli: ludzi utrata ojcowizny boli bardziej niż utrata ojców" - powiedział Kuź.