- Pierwszą decyzją pierwszego demokratycznie wybranego prezydenta Egiptu powinno być uwolnienie 12 tysięcy cywilów, przetrzymywanych w więzieniach - mówili organizatorzy strajku podczas konferencji prasowej w niedzielę wieczorem. Domagali się, by władze egipskie zniosły restrykcyjne przepisy, ograniczające prawa do pokojowego demonstrowania, aby uwolniły cywilnych więźniów przetrzymywanych w więzieniach wojskowych i sądzonych przez trybunały wojskowe, aby zaprzestały stosowania tortur i wszczęły śledztwo w sprawie zabitych podczas demonstracji. - Jestem tu, aby wesprzeć sprawę więźniów i zaprotestować przeciwko temu, co robi rządzące krajem wojsko - powiedziała w rozmowie z PAP 28-letnia Hand, farmaceutka, która stała się polityczną działaczką w trakcie rewolucji na placu Tahrir. Przemówienia prawników i polityków przerywały okrzyki wzywające do ustąpienia rządzącą Egiptem Najwyższą Radę Wojskową. Budynek Syndykatu Dziennikarzy i jego okolice wypełniły się aktywistami z wielu opcji politycznych. Stawili się lewicowi i liberalni aktywiści, a także przedstawiciele salafitów, których wielu aresztowano podczas demonstracji na początku maja. Protestowali wtedy przeciwko wykreśleniu szejka salafity Hazema Abu Ismaila z listy kandydatów w wyborach prezydenckich. Wg raportu Human Right Watch (HRW), opublikowanego w sobotę, spośród 350 osób aresztowanych w protestach na początku maja przynajmniej 256 wciąż przebywa w areszcie i oczekuje na procesy w trybunałach wojskowych. HRW zwraca uwagę, że stawianie cywilów przed trybunałem wojskowym jest pogwałceniem norm prawa międzynarodowego. Organizacja zarzuciła egipskiemu wojsku torturowanie osób, które zostały zatrzymane na początku maja podczas antyrządowych demonstracji. Oskarżyła także armię o celowe wstrzymanie się od interwencji 2 maja, gdy protestujących zaatakowała uzbrojona grupa, w następstwie czego zginęło dziewięć osób.