"Bilans zajść w piątek to ośmiu zabitych i 299 rannych" - podał wiceminister zdrowia Adel Adaoui. Poprzednie doniesienia mówiły o trzech zabitych i 257 rannych. Starcia wybuchły między siłami bezpieczeństwa a demonstrantami, którzy nie zgadzają się, by stanowisko premiera piastował Kamal al-Ganzuri, mianowany przez rządzących obecnie wojskowych. Stał on na czele rządu za rządów obalonego prezydenta Hosniego Mubaraka. Walki rozpoczęły się w czwartek wieczorem i trwały w piątek do późna w nocy. Demonstranci rzucali w kierunku wojska koktajle Mołotowa oraz kamienie i podpalili budynek parlamentu. Z kolei żołnierze - jak podali świadkowie - walczyli z protestującymi za pomocą pałek i elektrycznych poganiaczy bydła. W telewizji oraz na nagraniach wideo i zdjęciach na portalach społecznościowych widać, jak na demonstrantów leciały z dachu kawałki betonu i szkła rzucane przez wojsko, a na ulicy żołnierze okładają kobiety pałkami. W sobotę nad ranem siły bezpieczeństwa odzyskały kontrolę nad sytuacją, m.in. zablokowały dostęp do parlamentu i budynku rządu. Jednak po kilku godzinach względnego spokoju w kilku miejscach starcia wybuchły na nowo. Na plac wkroczyło wojsko. Według agencji Reuters słychać strzały, widać też żołnierzy, którzy biją ludzi pałkami. Zapaliło się kilka namiotów należących do demonstrantów. Premier powiadomił o 18 osobach z ranami postrzałowymi. Zapewnił przy tym, że do demonstrantów nie strzela "ani policja, ani wojsko". "Ci na placu Tahrir nie są rewolucją młodych" - powiedział, odnosząc się do powstania w lutym, które doprowadziło do obalenia prezydenta Hosniego Mubaraka. "To kontrrewolucja" - podkreślił, winą za zamieszki obarczając "szpiegów, którzy źle życzą Egiptowi". Podobne zdanie w oświadczeniu zaprezentowali wojskowi. Protestujących broni Mohamed ElBaradei, laureat Pokojowej Nagrody Nobla z 2005 roku. "Nawet gdyby protest (na placu Tahrir) był nielegalny, to czy powinno się występować przeciw niemu w tak brutalny i dziki sposób?" - napisał na portalu Twitter. Partia Wolności i Sprawiedliwości utworzona przez islamistyczne Bractwo Muzułmańskie, jedna z najlepiej zorganizowanych sił politycznych w Egipcie, potępiła "przemoc wobec demonstrantów i próby ich rozproszenia". Ugrupowanie wezwało wojsko do zapewniania ochrony protestującym. Wybuch starć zbiegł się z przeliczaniem głosów w drugiej rundzie wyborów parlamentarnych. W środę i czwartek głosowanie przeprowadzono w jednej trzeciej egipskich prowincji. Wyniki z pierwszej rundy przyznały partiom islamskim miejsce przed bardziej liberalnymi ugrupowaniami, utworzonymi w wyniku powstania przeciw Mubarakowi.