Były minister finansów Samir Radwan jest technokratą i ma doświadczenie w rządzie, więc spełnia niezbędne kryteria - wyjaśnił Nader Bakkar, rzecznik ultrakonserwatywnej Partii Nur, drugiego co do wielkości ugrupowania egipskich islamistów. Tymczasowe władze Egiptu, wspierane przez wojsko, chcą zdobyć poparcie dla nowego rządu, by wykazać, że potrafią współpracować z islamistami - komentuje agencja Reutera, przypominając, że w zeszłym tygodniu wojsko odsunęło od władzy prezydent Mohammeda Mursiego. Kilka dni temu Partia Nur poinformowała, że nie popiera kandydatury byłego szefa Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej Mohammeda ElBaradeia na tymczasowego premiera. Partia początkowo opowiedziała się po stronie wojska, ale po poniedziałkowych starciach, w których w Kairze zginęło ponad 50 osób, twierdziła, że wycofuje się z negocjacji w sprawie utworzenia przejściowego rządu. Jednak według Bakkara Nur wciąż jest w stanie wpływać na rozmowy "innymi kanałami". Późnym wieczorem w poniedziałek tymczasowy prezydent Mansur wydał dekret dotyczący m.in. przeprowadzenia na początku 2014 roku wyborów parlamentarnych. Nowy parlament, gdy zbierze jsię na pierwszym posiedzeniu, będzie miał tydzień na określenie daty wyborów prezydenckich. Do czasu wyoboru nowego szefa państwa Mansur miałby uprawnienia prawodawcze. Mansur przedstawił też plan opracowania poprawek do obecnie zawieszonej konstytucji przez specjalne komisje. W ciągu 15 dni ma on wyznaczyć skład pierwszej z nich. W ciągu czterech miesięcy zorganizowane miałoby zostać referendum w sprawie poprawek. Wiceszef Partii Wolności i Sprawiedliwości, która jest ramieniem politycznym Bractwa Muzułmańskiego, Essam Erian, powiedział, że plan tymczasowego prezydenta "sprawia, że kraj wraca do punktu wyjścia". Jego zdaniem dekret wydała "osoba mianowana przez puczystów". Także według doradcy PWiS Ahmada Abu Barakiego dekret jest nieprawomocny. Dekret odrzucili również zwolennicy Bractwa, z którego wywodzi się obalony Mursi. - Nikt nie głosował na tego prezydenta - powiedział agencji AP jeden z protestujących, który przebywa w miasteczku namiotowym przez meczetem Rabaa al-Adawija w Kairze. - Jego zaprzysiężenie było nielegalne. Nie uznamy jego decyzji - dodał. Zdaniem innego uczestnika demonstracji prezydentem wciąż pozostaje Mursi. - Będę bronił głosu, który na niego oddałem aż do czasu, gdy zostanę męczennikiem, jak ludzie, którzy zostali wczoraj zabici - powiedział. W poniedziałek według Bractwa Muzułmańskiego oraz świadków wydarzeń żołnierze i policjanci nad ranem otworzyli ogień do demonstrującego pokojowo tłumu. Armia twierdzi z kolei, że starcia sprowokowali uzbrojeni terroryści związani z Bractwem, którzy usiłowali przypuścić szturm na koszary Gwardii Republikańskiej i otworzyli ogień, prowokując siły bezpieczeństwa do reakcji. We wtorek na ulicach Kairu było spokojnie, ale Bractwo wzywało do dalszych protestów w ciągu dnia.