Dwaj czołowi kandydaci islamistów, w tym jeden z Bractwa Muzułmańskiego, którego uważano za faworyta, znaleźli się wśród pozbawionych w tym tygodniu prawa startu w wyborach 23-24 maja. Dyskwalifikacja wywołała ostrą krytykę ze strony kandydatów i ich zwolenników. Główny strateg Bractwa Muzułmańskiego Chairat el-Szater oświadczył, że odrzucenie jego kandydatury świadczy o tym, że generałowie, którzy rządzą od czasu odsunięcia od władzy w ubiegłym roku Hosniego Mubaraka, nie mają zamiaru odejść. - Jesteśmy tu po to, by bronić rewolucji i realizować jej żądania - powiedział 38-letni farmaceuta Sajed Gad, członek Bractwa Muzułmańskiego. Wziął udział w proteście, który zgromadził na palcu Tahrir w centrum Kairu zarówno islamistów, jak i liberałów. Rada generałów, która przejęła władzę przed 14 miesiącami po ustąpieniu Mubaraka, prowadzi Egipt przez okres przekształceń niewolny od aktów przemocy i częstych protestów przeciwko rządom wojskowych. Armia mówi, że dotrzyma terminu przekazania władzy nowemu prezydentowi przed 1 lipca i przyrzeka nadzór nad uczciwym głosowaniem. Zachodni dyplomaci liczą, że obietnica przekazania władzy zostanie dotrzymana, lecz że armia, która była przez sześć dziesięcioleci wsparciem dla egipskich prezydentów, w tym dla Mubaraka, i która przez ten czas stworzyła sieć rozbudowanych interesów biznesowych, pozostanie przez lata zakulisowym wpływowym graczem - pisze Reuters. Demonstracje odbyły się też w drugim co do wielkości mieście Egitpu - Aleksandrii i innych mniejszych miastach. Piątkowe protesty są pierwszymi od miesięcy, gromadzącymi islamskich radykałów i liberałów, których jednoczy krytyczne nastawienie do armii, lecz nieco dzielą żądania. Liberałów także niepokoi siła polityczna islamu po tym jak islamiści - zwłaszcza Bractwo Muzułmańskie i mniejsze, radykalniejsze ugrupowanie salafitów - zwyciężyli w wyborach parlamentarnych. Wybory prezydenckie odbędą się w Egipcie w dniach 23-24 maja. Jeżeli pierwsza tura nie wyłoni zwycięzcy, drugą przewidziano na 16-17 czerwca.