Przemoc wybuchła, gdy sympatycy przywódcy Egiptu ruszyli w kierunku jego pałacu w kairskiej dzielnicy Heliopolis i spotkali się z protestującymi tam przedstawicielami opozycji. Obie grupy obrzucały się kamieniami, koktajlami Mołotowa, słyszano odgłosy wystrzałów. To najpoważniejszy wybuch przemocy w kraju nad Nilem od czerwca, czasu wyborów, które Mursi - islamista - wygrał. Walki, do których doszło zarówno w Kairze, jak i innych miastach, ukazują, jak głęboko podzielone jest egipskie społeczeństwo w kwestii zaproponowanej przez radykałów z Bractwa Muzułmańskiego konstytucji i prezydenckiego dekretu poszerzającego kompetencje głowy państwa. Opozycja, w tym laureat Pokojowej Nagrody Nobla Mohammed el-Baradei, uznała że pełną odpowiedzialność za przemoc ponosi prezydent. "Reżim z każdym dniem traci mandat" - powiedziedzieli na konferencji prasowej reprezentujący opozycyjną koalicję były szef Ligi Arabskiej Amr Musa i były kandydat na prezydenta Hamdin Sabbahi. Egipski rząd podał, że referendum ws. konstytucji odbędzie się jeszcze przed końcem roku. Wiceprezydent Mahmud Mekki poinformował, iż głosowanie wyznaczono na 15 grudnia, ale wciąż pozostaje miejsce na dialog. Krytycy podkreślają, że nowa ustawa zasadnicza nie chroni fundamentalnych praw, w tym swobody wypowiedzi, i toruje drogę do bardziej surowego stosowania prawa islamskiego. Mursi tymczasem twierdzi, że jego dekret jest niezbędny, by chronić demokratyczną transformację kraju. Zdaniem prezydenta dokument ten uniemożliwi sądom, które wciąż są zdominowane przez sędziów z epoki odsuniętego w 2011 roku od władzy Hosniego Mubaraka, zablokowanie konstytucji.