"Norwegowie nie oklaskiwali mowy Obamy i wiem dlaczego. Mogła być wygłoszona przez człowieka, którego nie znoszą - George'a W.Busha. Obama podkreślał, że nie jest Martinem Lutherem Kingiem, tylko wodzem naczelnym prowadzącym dwie wojny i stawiającym czoło nieprzejednanemu terrorystycznemu wrogowi" - pisze czołowy komentator "Newsweeka" Howard Fineman. Martin Luther King, przywódca murzyńskiej walki o równouprawnienie w latach 50. i 60., prowadził ją metodami pokojowych demonstracji, bez użycia przemocy. Fineman zwrócił uwagę, że Obama oświadczył w Oslo z naciskiem, iż "zło istnieje na świecie" i trzeba mu się przeciwstawić - używając typowej retoryki poprzedniego prezydenta USA. "Więcej jeszcze. Słowo terroryzm - ostatnio nieobecne w wystąpieniach Obamy na temat polityki zagranicznej - powróciło w mowie w Oslo z całą siłą. Pochwalił on też pokojowe posunięcia dwóch republikańskich prezydentów, Nixona i Reagana, oraz wezwał Europejczyków do stawienia czoła Iranowi i Korei Północnej" - pisze autor. Obamę chwalą też konserwatywni komentatorzy, np. Cal Thomas z prawicowej telewizji Fox News i dziennika "Washington Times". "Prezydent wygłosił w Oslo jedno ze swoich najlepszych przemówień. Zaskoczyło niektórych konserwatystów, że postanowił przypomnieć twardą prawdę, iż przemocy nie można całkiem wykorzenić i narody muszą czasem prowadzić wojny, aby ochronić swych obywateli przed zbrodniczymi reżimami i grupami terrorystycznymi" - pisze ten komentator.