Decyzji o przetransportowaniu drogą lotniczą misjonarzy do kraju bronią przedstawiciele rządu. - Zrobiliśmy to, co należało zrobić. Dbanie o bezpieczeństwo obywateli, zwłaszcza kiedy znajdują się z dala od Hiszpanii, to obowiązek rządu. Wszystkie rozwinięte kraje, które natrafiły na ten problem, postąpiły tak samo - powiedział minister spraw zagranicznych Jose Manuel Garcia-Margallo. - Jak moglibyśmy porzucić rodaków, którzy oddali swoje życie ratując innych? Zachowaliśmy się godnie. Dwóch obywateli Hiszpanii znalazło się w ekstremalnej potrzebie, zdawali sobie sprawę, że umrą. Chcieli wrócić do kraju, rząd miał im niby odmówić? - dopytywał Jorge Fernandez Diaz, minister spraw wewnętrznych. Pielęgniarką, która zakaziła się wirusem jest Teresa Romero. 44-letnia kobieta zgłosiła się na ochotnika do opieki nad dwójką misjonarzy, którzy w sierpniu i wrześniu trafili do szpitala im. Carlosa III w Madrycie. Zakażeni wirusem mężczyźni zmarli. Zdaniem ekspertów powodem zarażenia przez Teresę Romero był błąd ludzki, czyli brak odpowiedniej ostrożności podczas postępowania z pacjentami lub nakładania i zdejmowania odzieży ochronnej. Taką wersję zdają się potwierdzać pracownicy madryckiego szpitala, którzy poskarżyli się na niewystarczające szkolenie przed przyjęciem pacjentów zakażonych ebolą. Piętnaście osób, które miały kontakt z pielęgniarką, w tym jej mąż, są na obserwacji w szpitalu. Żadna z nich nie przejawia objawów choroby. Przedstawiciele rządu uspokajają, że panują nad sytuacją i zatrzymają wirusa na jednym przypadku. Nie wszyscy Hiszpanie podzielają te nadzieje.