Austriaccy ratownicy odnaleźli zwłoki obu polskich alpinistów, poszukiwanych od niedzieli w masywie Grossglockner. Łącznie podczas wyprawy na najwyższy szczyt Austrii zginęło trzech Polaków. Ratownicy twierdzą, że mimo kontuzji nogi jednego z nich, próbowali ryzykownego "szybkiego zejścia". Niestety manewr się nie powiódł i spadli z dużej wysokości. Nie wiadomo jednak, dlaczego nie zadzwonili na międzynarodowy numer alarmowy. Skontaktowali się z rodziną w Polsce, mieli sprawne telefony, a jednak nie wezwali pomocy. Według ustaleń już w sobotę najstarszy uczestnik wyprawy, ojciec dwóch innych alpinistów, miał problemy ze zdrowiem. Towarzyszący mu syn i jego przyjaciel ruszyli po pomoc. W mgle i ostrej śnieżnej nawałnicy najwyraźniej zabłądzili, bo znaleziono ich nie na szlaku do schroniska, ale na ostrym zboczu. Jeden z nich zsunął się co najmniej ze stu metrów i złamał nogę, drugi zjechał do niego. Stamtąd odezwali się do Polski. Dziwne, że nie próbowali dzwonić po pomoc, bo wszyscy podkreślają doświadczenie i przygotowanie uczestników wyprawy. Nie chodziło też raczej o strach przed kosztami, bo ekspedycja była wysoko ubezpieczona.