Sześcioletnia Huda Ali Mohammed urodziła się głucha. Mimo to może mówić o sporym szczęściu - w Polsce wszczepiono jej implant słuchowy, który na tyle skorygował wadę, że dziewczynka uczy się rozpoznawać dźwięki. Obie Irakijki właśnie wróciły do kraju i są ostatnimi dziećmi, którym udzielono pomocy humanitarnej przy wsparciu polskiego wojska, w tym przypadku żołnierzy X-zmiany. Za kilka tygodni ostatni Polak w mundurze opuści Irak, a wśród nich wojskowi i cywile z komórki CIMIC, zajmującej się współpracą cywilno-wojskową. - Coś się kończy, coś zaczyna? - wzdycha Edyta Górlicka, koordynator pomocy humanitarnej z grupy CIMIC, osobiście opiekująca się obiema dziewczynkami. Rzutem na taśmę Spotykam je na lotnisku we Wrocławiu, gdzie cała trójka, w towarzystwie ojca Aiaat, przygotowuje się do lotu transportową CASĄ. - Dzieciaki, tuż po operacji, wracają do Iraku wojskową CASĄ? - nie kryję zdziwienia. Górlicka w mig łapie, skąd moje wątpliwości. Chodzi o Janat, małą Irakijkę, która kilka miesięcy temu zmarła tuż po powrocie z Polski, gdzie przeszła skomplikowaną operację serca. Gdy pracujący dla naszej armii dziadek dziewczynki o sprawie poinformował media, pojawił się zarzut, że dziecko zmarło w wyniku nieodpowiedzialności polskich lekarzy i wojskowych. "Dziecko w tym stanie nie powinno lecieć kilkunastu godzin transportowym samolotem!" - grzmiały oburzone media. "Dlaczego lekarze zgodzili się na ten lot!?" - pytano. Tymczasem nie było medycznych przeciwwskazań, by Janat mogła do Iraku wracać. I żyłaby do dziś, gdyby, tak po prostu, rodzice podawali jej leki... Na co zresztą, wielokrotnie, uczulano ojca jeszcze w Polsce. - Aiaat i Huda poleciały do Polski niemal w ostatniej chwili. Wracają rzutem na taśmę - za chwilę nic już do Iraku latać od nas nie będzie. To chyba lepiej, że lecą CASĄ, niż gdyby miały zostać u siebie, jedna z niedostrojonym aparatem, druga z metalem w nogach? - pyta retorycznie Górlicka. - Zresztą obie mają zaświadczenia lekarskie, z których wynika, że mogą lecieć.