Barbara Górska: Witam panów. Jutro wybory. Co one mogą przynieść krajowi, w którym prawie już nie ma bezrobocia, wzrost gospodarczy nieprzerwanie trwa, budżet jest zrównoważony. Czy w takiej "krainie mlekiem płynącej" potrzebne są jeszcze jakiekolwiek zmiany? Jarosław Anders: Sądzę, że to będą wybory raczej wyrównane, tak jak widzimy w tej chwili z rozkładu sił. Być może będziemy mieli tzw. prezydenta mniejszości, takiego, który wygra głosami elektorskimi a nie głosami bezpośrednimi. Tomasz Zalewski: Ciekawa jest taka rozbieżność między takim przekonaniem właśnie - dosyć powszechnym, że te wybory nie są takie ważne i właściwie ta kampania ma charakter takiego widowiska, a jednocześnie tym, że wynik będzie bardzo istotny. Zwłaszcza jeśli Kongres pozostanie w rękach republikanów a prezydentem zostanie Bush (też republikanin). Jakby oba organa władzy przejdą w ręce partii republikańskiej. Barbara Górska: Gore startuje pod hasłami dobrobytu, ale to nie są tylko hasła. Kiedy tu szłam do studia, to widziałam bezdomnego śpiącego na ławce, ale on był on był bardzo schludnie opakowany w taki czysty, szary koc. I tak sobie pomyślałam, że nawet w czasie prosperity nawet ci bezdomni dobrze wyglądają. Jest fantastycznie w tej chwili w Ameryce i, ponawiam to pytanie: czy coś się może zmienić? Krzysztof Darewicz: Ja nie jestem aż takim entuzjastą, że tu jest tak pięknie i cudownie. Wszędzie na świecie bieda jest biedą. Rzeczywiście to jest takie ciekawe, bo z jednej strony te programy, zarówno Bush'a i Gore'a, są pod hasłami: jak zagospodarować dobrobyt. Ale jest bardzo dużo dzieci, które nie mają nawet za co kupić sobie kanapki na drugie śniadanie w szkole. Przecież są miliony Amerykanów, którzy nie mają żadnego ubezpieczenia zdrowotnego, których nie stać po prostu na leczenie. Natomiast ta kampania być może nie jest ciekawa, ale trudno od niej oderwać wzrok. Tomasz Zalewski: Te wybory były nakierowane na pewne grupy. Grupy szczególnie wpływowe. Na przykład, na emerytów, którzy zawsze głosują w wyborach. Oni są potęgą tutaj. Natomiast biedni, którzy się interesują wydatkami na leczenie, nie mają teraz swoich obrońców. Obrońcami biednych w tym kraju byli kandydaci, którzy są teraz na marginesie, tak jak na przykład kandydat partii Zielonych, Ralph Nader. Barbara Górska: Tak, ale to już jest przeszłość. Mamy dwóch głównych kandydatów. Tradycją naszego "Kontenera wyborczego" jest coś, co nazwaliśmy politycznym pojedynkiem. Czy panowie nie pokusilibyście się o podjęcie jakiegoś sporu? Który z nich jest lepszy? Krzysztof Darewicz: Tutaj w wielu komentarzach padają takie spostrzeżenia, że to jest ciągle wybór mniejszego zła, czyli jak to się u nas mówiło: między dżumą a cholerą. Oczywiście, pewne takie stereotypy: Gore - doświadczony bo ma już karierę w Kongresie, w Senacie, w Białym Domu ale nadęty, napuszony, arogancki i sztywny. Trudno go lubić. Z drugiej strony Bush: może trochę głupek, może trochę nie wie za bardzo o czym mówi ale taki równy gość co to można z nim się piwka napić, pogadać o tym i owym. Facet, który, jak wiadomo sam nadużywał alkoholu, kiedyś go nawet aresztowano za jazdę po pijanemu. I tu jest problem: co Amerykanie wybiorą? Muszą sobie odpowiedzieć na pytanie: z kim, gdyby się zepsuła winda, chciałbym posiedzieć przez następne cztery lata. Jarosław Anders: Ja nie chcę odpowiadać, który z kandydatów lepszym prezydentem. Wypowiem się na ten temat jutro w kabinie wyborczej. Natomiast, rzeczywiście Bush potrafi znaleźć lepszy kontakt z przeciętnym Amerykaninem. I to mimo, że jest republikaninem, że pochodzi z rodziny patrycjuszowskiej. Gore, moim zdaniem, tego nie potrafi. Gore ma wykute wszystkie fakty, jest bardzo dobrze zorientowany, potrafi cytować całe ciągi cyfr, ma doskonałą pamięć. Wydaje mi się, że przeciętny Amerykanin tego akurat u swoich polityków nie lubi. Wolą takiego kandydata o ciepłej osobowości. Barbara Górska: My jesteśmy w studiu radiowym, parę kroków od Białego Domu, a tymczasem Grzegorz Jasiński w dzielnicy Georgetown odwiedza byłego ambasadora Stanów Zjednoczonych w Polsce Nicolasa Rey'a... Grzegorz Jasiński: Gościmy w domu pana ambasadora Nicolasa Rey'a, bardzo dziękujemy za zaproszenie. Panie ambasadorze, czy te wybory amerykańskie tak naprawdę dla Europejczyków, dla Polaków mają znaczenie? Nicolas Rey: Tak, wydaje mi się, że mają bardzo duże znaczenie. Do tego momentu się bardzo niepokoiłem, ale teraz już mniej bo widzę, że sztab Gore'a i sztab Busha to samo mówią o rozszerzeniu NATO, co jest bardzo ważne. Ale jest jeszcze problem, który mnie niepokoi, a mianowicie to co sztab Bush'a mówi o wyciągnięciu naszych żołnierzy z Bałkanów. Bardzo się niepokoję, bo myślę, że może sztab Bush'a i sam Bush zapomnieli o Jałcie. Grzegorz Jasiński: Na ile uważa pan, że te deklaracje, te ostatnie oświadczenia sztabu Gore'a i Busha a propos rozszerzenia NATO, czy deklaracje w ogóle tutaj podczas kampanii wyborczej, są dla obu sztabów, obu kandydatów wiążące. Na ile tak myślą jak deklarują? Nicolas Rey: Myślą o wielu rzeczach, ale trudno im będzie nad tym nie pracować, więc na pewno coś z tego wyjdzie. Grzegorz Jasiński: Stosunki amerykańsko-europejskie, to także stosunki Stanów Zjednoczonych z Rosją, jak pan sądzi, na czym polega główna różnica w programach obu kandydatów na temat kontaktów z Moskwą? Nicolas Rey: Musimy traktować Rosję stanowczo, ale przyjaźnie, postawę taką w języku angielskim określa się jako "tough love". Grzegorz Jasiński: Na ile wynik wyborów amerykańskich w oparciu o to co wiemy o programie kandydatów, wpłynie na sytuację gospodarczą Europy i wpłynie na sytuację gospodarczą Polski? Nicolas Rey: Tak ogólnie, nie będzie dużej różnicy. Jestem dużym optymistą jeśli chodzi o ekonomię w Stanach i w Europie, a najbardziej w Polsce. Grzegorz Jasiński: Serdecznie dziękuję. Barbara Górska: To był ambasador Nicolas Rey w rozmowie z Grzegorzem Jasińskim. To za rządów demokratów Polska została członkiem NATO, czy to przypadek, czy dowód na szczególne otwarcie administracji Clintona na sprawy europejskie, w tym polskie także? Tomasz Zalewski: Weszliśmy do NATO za rządów administracji Clintona, ale z drugiej strony trzeba przypomnieć, że to republikanie bardzo naciskali na tą administrację w kongresie. Większość republikańska, żeby przyspieszyć ten cały proces, żeby uchwalić różnego rodzaju ustawy ułatwiające nam wejście, o sprzedaży nadwyżek broni dla Polski, poprawki Browna i tak dalej. Jarosław Anders:Trzeba pamiętać o tym, że w czasie amerykańskich kampanii prezydenckich polityka zagraniczna odgrywa zawsze dalekoplanową rolę. Istnieje taka opinia, że w czasie kampanii na poruszaniu tematów zagranicznych można wiele przegrać, a bardzo niewiele wygrać. Krzysztof Darewicz: Obecnie według sondaży 22. miejsce wśród priorytetów wymienianych przez tak zwanego przeciętnego Amerykanina, co go interesuje w tej kampanii, na 22. miejscu - polityka, sprawy zagraniczne. Więc pamiętajmy jakie jest miejsce w szeregu naszych tutaj problemów, jeśli mówimy co z tej kampanii wynika dla nas. Tomasz Zalewski: Polityka wobec Rosji polegająca na tym, że my się nie wtrącamy tak za bardzo w ich wewnętrzne zmiany, tylko twardo pertraktujemy z nimi, może być nawet lepsza od polityki administracji Clintona. Jarosław Anders: Moim zdaniem dla Polaka wynik wyborów nie będzie miał wielkiego znaczenia i to bardzo dobrze. To znaczy bowiem, że stosunki polsko-amerykańskie są na stałym swoim kursie, realizowane są drogami dyplomatycznymi. Byłoby bardzo niedobrze z Polską, gdyby wybory prezydenckie miały bezpośrednie odbicie w stosunkach polsko-amerykańskich. Co do stosunków amerykańsko-rosyjskich natomiast, które oczywiście rzutują w pewnym sensie na sytuację w Polsce, ja nie przewiduję żadnych istotnych różnic, mimo różnych deklaracji obu kandydatów w podejściu dyplomacji amerykańskiej do Rosji. Krzysztof Darewicz: Bez względu na to, który z kandydatów zwycięży, to jest dla nas dobrze. Mamy pełen komfort. Nie musimy siedzieć przy radiu i czekać na wyniki, no chyba, że jest to RMF FM, żeby się dowiedzieć, kto wygrał, bo tak czy inaczej następne cztery lata to będzie dobry czas i coraz lepszy czas w stosunkach polsko-amerykańskich.