Tomasz Dziemianczuk zaznaczył, że celem wyprawy aktywistów Greenpeace było zwrócenie uwagi na - jak mówił - szkodliwość platform wiertniczych na terenie Arktyki. Ekolog relacjonował, że w czasie wrześniowego protestu rosyjscy pogranicznicy oddawali strzały w kierunku ekologów. - Kiedy próbowaliśmy powiesić nasze banery, pod statek podpłynęli Rosjanie, najpierw przebijali nasze pontony, a później jeden z oficerów wyciągnął broń i zaczął oddawać strzały w naszym kierunku - opowiadał Polak. Nikt się tego nie spodziewał Aktywista mówił, że początkowo nikt nie spodziewał się kłopotów. Po przetransportowaniu ekologów do Murmańska wydawało się, że sprawa potrwa krótko. - Kiedy śledczy pojawili się na statku, powiedzieli, że jesteśmy gośćmi Federacji Rosyjskiej i zapraszają nas na 4-godzinne przesłuchanie, jak wiemy, te 4 godziny przerodziły się w 3 miesiące - opisywał aktywista Greenpeace. Tomasz Dziemianczuk przypomniał, że rosyjscy śledczy wielokrotnie zmieniali kwalifikację prawną ich czynu. Najpierw był to terroryzm, później piractwo i wreszcie chuligaństwo. Aktywistów Greenpeace osadzono najpierw w areszcie Murmańsku, a następnie w Sankt Petersburgu. Dziemianczuk został wypuszczony na wolność pod koniec listopada, a w grudniu w ramach amnestii rosyjskie władze umorzyły śledztwo przeciwko załodze statku Arctic Sunrise.