PAP: Za kilka godzin odbierze Pan przyznaną po raz pierwszy Nagrodę Solidarności ustanowioną przez MSZ. Czy wartości Solidarności są wciąż aktualne? Czy jest dla nich miejsce we współczesnym zglobalizowanym świecie? Mustafa Dżemilew: - Przede wszystkim można powiedzieć, że Solidarność miała dość duże znaczenie w walce narodu krymsko-tatarskiego o jego prawa. W tych latach radzieckich uważnie śledziliśmy, czym zakończy się Solidarność, dlatego, że rozumieliśmy, iż od zwycięstwa Solidarności zależy i nasz los. Tak samo śledziliśmy Praską Wiosnę. Teraz, kiedy to wszystko już minęło, dla mnie osobiście, jako uczestnika ruchu obrony praw człowieka, otrzymanie Nagrody Solidarności jest bardzo wzruszające i ważne. Istotne jest to, że nagroda ta jest wręczana w czasie tak ważnym i trudnym dla naszego narodu i kraju. Jest to wielkie wsparcie moralne dla narodu krymsko-tatarskiego i dla naszego kraju, i dlatego Tatarzy krymscy przyjmują ją bardzo ciepło - jako poparcie dla narodu. Jestem przekonany, że całe społeczeństwo ukraińskie tak samo to ocenia. Porównywany jest Pan często do Lecha Wałęsy, czy Andrieja Sacharowa. - Lech Wałęsa i Andriej Sacharow są oczywiście wybitniejsi, działali w większych krajach i na większą skalę. Ja uczestniczyłem głównie w narodowym ruchu Tatarów krymskich, można powiedzieć, przez prawie pół wieku. Ten ruch był ruchem narodowo-demokratycznym i stał się jednym z ogniw ogólnego ruchu obrony praw człowieka w Związku Radzieckim. W tym kontekście istnieje pewne podobieństwo; ale Sacharow działał oczywiście na większą skalę. Polska miała swój czerwiec 70, gdzie władza komunistyczna zabijała swoich obywateli. Ukraina miała swój Majdan. Czy Pana zdaniem musiało dojść do tych wydarzeń? - Narodowy ruch Tatarów krymskich zawsze trzymał się zasady niestosowania przemocy. Majdan, jak i wydarzenia w Polsce w czasach Solidarności, także miały charakter demokratyczny i pozbawiony przemocy. Siły używała druga strona. Bohaterstwo tych ludzi, w szczególności na Majdanie polegało na tym, że swoim ciałami zasłonili innych, bo ofiar byłoby jeszcze więcej. Oczywiście, wielka szkoda, że zginęli ludzie. Walka jest jednak walką i dlatego pozostaje nam okazać im wdzięczność i cześć. Niemal dokładnie 25 lat po częściowo wolnych wyborach w Polsce na Ukrainie odbyły się wybory prezydenckie. Czy Pana zdaniem 25 maja Ukraina weszła na nową drogę ku demokracji? - Myślę, że są to dwa różne wymiary. W 1989 roku, kiedy zwyciężyła ostatecznie polska rewolucja, przeprowadzono wolne wybory, w duszy zrozumieliśmy, że jest to koniec reżimu komunistycznego. Na Ukrainie było nieco inaczej, jednak w 2004 roku też mieliśmy rewolucję, Majdan. Myśleliśmy, że nadszedł czas demokracji, ale przyszedł do władzy mafijny klan byłego prezydenta Wiktora Janukowycza. Dlatego trudno jest z całą pewnością i pełnym przekonaniem orzec, że po 25 maja, po wyborach demokratycznego prezydenta, otworzyła się dla nas nowa droga. Nowe zależy od nas samych. Czy będziemy wierni tradycjom demokratycznym, którym przysięgaliśmy, czy też przyjdzie znowu do władzy jakiś klan - to wszystko zależy od nas samych. Jak wielkie nadzieje wiąże Pan ze zwycięstwem Petro Poroszenki? Czy na Ukrainie znajdą się elity polityczne, które pomogą mu zmieniać kraj i zbliżyć go do Europy? - Chcę podkreślić, że spośród wszystkich kandydatów na prezydenta wybraliśmy najwłaściwszego kandydata. Otwarcie o tym mówię, dlatego że Petro Poroszenkę znam od wielu lat. W Radzie Najwyższej Ukrainy siedzimy obok siebie. Jest to bardzo porządny człowiek i pomimo to, że jest kapitalistą, to wiem, jak zadowoleni są z niego ci, którzy z nim pracują. Błędem byłoby myśleć, że jeżeli wybraliśmy dobrego prezydenta, to od razu wszystkie sprawy będą rozwiązane. Na razie nie ma takiej jedności na Ukrainie, jaka była wtedy w Polsce. My straciliśmy czas, który powinniśmy przeznaczyć na lustrację i oczyszczenie tego systemu i być może tym należy tłumaczyć to, że w Polsce wszystko potoczyło się inaczej niż na Ukrainie. Musimy dużo zrobić, aby dojść do takiego poziomu, który Polska osiągnęła. Jak ocenia Pan rolę Stanów Zjednoczonych i Zachodu w rozwiązaniu konfliktu na Ukrainie. - Zachód powinien przede wszystkim przywrócić status quo, czyli doprowadzić do zwrotu okupowanego terytorium. Leży to nie tyle w interesach Ukrainy, czy też małego narodu krymsko-tatarskiego, lecz leży to w interesie Zachodu. Dlatego, że to co Rosja zrobiła, to jest wyzwanie dla ogólnego ładu międzynarodowego. Ten kraj poważnie naruszył porozumienia międzynarodowe, w tym także Memorandum Budapesztańskie z 1994 roku, gdzie Ukrainie wtedy gwarantowano bezpieczeństwo i nienaruszalność terytorialną. Liczy się teraz siła, a nie realizacja tych porozumień. Jeżeli agresor, jakim jest Rosja wykorzysta owoce swojej polityki agresywnej, będzie to zagrożenie dla całego ładu międzynarodowego i Zachodu. Oznacza to, że nie będzie już żadnego zaufania do jakichkolwiek porozumień międzynarodowych, co będzie sprzyjało rozpowszechnianiu broni atomowej, gdyż nikt już nie będzie wierzył w pewność międzynarodowych ustaleń. W wielu wywiadach mówi Pan, że wierzy w tymczasową rosyjską okupację Krymu, która Pana zdaniem jest wyzwaniem rzuconym całej wspólnocie międzynarodowej. Czy naprawdę uważa Pan, że Zachód wzniesie się ponad swoje interesy jakimi są rosyjski gaz i ropa naftowa i wymusi na Moskwie zwrot Krymu? - Każdy kraj, który wprowadza sankcje ponosi też z tego powodu jakieś straty, ale należy zrozumieć, że jeżeli straty tego typu teraz nie będą poniesione, to w przyszłości trzeba będzie ponieść jeszcze większe. Będzie Pan dziś wieczorem uczestniczyć w uroczystej kolacji, w której weźmie udział także prezydent USA Barack Obama. Co będzie chciał powiedzieć prezydentowi? - Przede wszystkim będę chciał wyrazić zaniepokojenie tym, że sprawa Krymu i okupacja mojej ojczyzny przechodzi na dalszy plan. Powstaje wrażenie, jakoby Zachód gotowy jest przymknąć oczy na okupację Krymu, jeżeli Rosja nie będzie posuwać się dalej. To byłaby tragedia dla naszego narodu. Chciałbym przekazać swoją opinię, jako opinię rdzennej ludności narodu Półwyspu Krymskiego. Będę chciał powtórzyć także to, że taki stosunek będzie sprzyjał tylko dalszej agresji Rosji, a jakiekolwiek ustępstwa wobec agresora do niczego nie doprowadzą. Jakie jest dziś Pana największe marzenie? - O swoich marzeniach mówiłem w Brukseli. Wówczas powiedziałem, że po okupacji Afganistanu przez Związek Radziecki zostały wprowadzone wówczas sankcje. A my musieliśmy 10 lat czekać jeszcze na rozpad Związku Radzieckiego. Czy my teraz także będziemy musieli czekać 10 lat na wyzwolenie? Ja nie mogę już tak długo czekać, bo mogę nie dożyć i nie zobaczyć wolnego kraju, wolnej Ukrainy. W NATO zapewniano mnie, że teraz te wydarzenie są dynamiczne, że wyzwolenie będzie wcześniej. Ja właśnie o tym marzę. Rozmawiał Andrzej Gajcy