Ryan Crocker, ambasador USA w Kabulu, uważany jest za jednego z najwybitniejszych współczesnych amerykańskich dyplomatów. Z 63 lat życia, aż 40 spędził w służbie dyplomatycznej na Bliskim Wschodzie i Azji Płd. Były prezydent George W. Bush nazywał go amerykańskim "Lawrence'em z Arabii". Miał zaledwie 23 lata gdy obejmował stanowisko w konsulacie USA w irańskim mieście Chorramszahr. Potem pracował w amerykańskich placówkach w Katarze, Egipcie, Iraku i Libanie, gdzie w 1983 roku przeżył zamach bombowy na ambasadę USA w Bejrucie, w którym zginęło ponad 60 osób. Rok wcześniej raportował do Waszyngtonu o masakrach Palestyńczyków w libańskich obozach dla uchodźców Sabra i Szatila. Lata 90. spędził jako ambasador USA w Libanie, Kuwejcie i Syrii. W 2002 roku, po amerykańskiej inwazji na Afganistan, prezydent Bush posłał go do Kabulu, by otworzył tam ambasadę USA. Dwa lata później Crocker został ambasadorem w sąsiednim Pakistanie. Zanim wyjechał do Islamabadu, na polecenie Departamentu Stanu sporządził specjalny raport dla Białego Domu, przygotowującego się do inwazji na Irak. Zlecono mu to zadanie jako wybitnemu arabiście, ale tego, co miał do powiedzenia nie posłuchano. Crocker przestrzegał bowiem przed najazdem na Irak. Przepowiadał, że jego konsekwencją okaże się bratobójcza wojna między irackimi sunnitami i szyitami, w którą zaczną się wtrącać sąsiedzi i regionalne mocarstwa: Iran, Arabia Saudyjska i Syria. Ostrzegał, że nie mający pojęcia o Bliskim Wschodzie Amerykanie pogubią się szybko w irackiej wojnie i stracą nad nią kontrolę, co może doprowadzić do całkowitego chaosu i rozpadu irackiego państwa. Kiedy nakreślony przez Crockera scenariusz zaczął się sprawdzać, w 2007 roku Bush posłał go pilnie do Bagdadu na ambasadora, by posprzątał bałagan, jakiego narobili orędownicy irackiej wojny. W dwa lata wraz z dowódcą amerykańskich wojsk w Iraku generałem Davidem Petraeusem, Crocker odwrócił bieg spraw. Zastraszeni amerykańską wojskową potęgą i przekupieni sunniccy przywódcy odwrócili się od Al-Kaidy, zawarli pokój z szyitami. Crockerowi nie udało się tylko przekonać rządu w Bagdadzie do zgody na pozostawienie baz wojskowych USA w Iraku. Po powrocie z Bagdadu "Crocker z Arabii" przeszedł na emeryturę, ale nie zdążył się nią nacieszyć. Prezydent Barack Obama posłał go na ambasadora do Afganistanu, by i tam posprzątał wojenny bałagan, który sprawił, że wrogo nastawiony do Amerykanów był nawet utrzymywany przez nich u władzy prezydent Hamid Karzaj. Crocker sprawił się i z tym zadaniem. W rok załagodził stosunki z Karzajem i podpisał z nim porozumienie, dające Amerykanom prawo do utrzymywania w Afganistanie wojennych baz nawet po wycofaniu stamtąd wojsk międzynarodowej koalicji w 2014 roku. Przedwczesna dymisja Crockera nie ułatwi Amerykanom ostatnich dwóch lat pobytu na afgańskiej wojnie. Bez jego doświadczenia i wiedzy, trudniej będzie nie tylko nawiązać rozmowy pokojowe z talibami, ale także utrzymać dobre stosunki z Karzajem i wojskową przewagę na froncie. Tym bardziej, że oprócz ambasadora w Kabulu, zmieni się też amerykański generał na stanowisku dowódcy wojsk w Afganistanie. Generał John Allen jeszcze przed zimą ma zostać odwołany z Kabulu, by objąć stanowisko dowódcy wojsk USA w Europie. Latem ustąpił ze stanowiska także ambasador USA w Pakistanie Cameron Munter, rozżalony, że Waszyngton ignoruje jego porady, a polityką zagraniczną w Afganistanie i Pakistanie zarządzają generałowie z Pentagonu i agenci CIA. Munter kierował ambasadą w Islamabadzie przez dwa lata, w czasie których stosunki między USA i Pakistanem pogorszyły się tak bardzo, że bardziej przypominały relacje wrogów niż sojuszników. Ambasador łagodził spory i przekonywał Biały Dom do ustępstw wobec Pakistanu. Jego podpowiedzi były jednak odrzucane przez Pentagon. "Dymisja Muntera to wielka strata. W Pakistanie bardzo go ceniono - powiedział PAP pakistański politolog, emerytowany generał Talar Massud. - Jak strażak gasił coraz ostrzejsze awantury między Islamabadem i Waszyngtonem. Bez niego będzie trudniej utrzymać zgodę". Z powodu konfliktów z Białym Domem do dymisji podał się też ambasador USA w Kenii Scott Gration. Urodzony w Kongu w rodzinie misjonarzy, znał Afrykę jak mało kto. Poróżnił się z politykami z Waszyngtonu, gdy bezskutecznie przekonywał, by w polityce zagranicznej w burzliwym Rogu Afryki i w sąsiadującym z nim Sudanem używać raczej marchewki a nie kija. Żegnając się z dyplomatyczną służbą Ryan Crocker przestrzegł przywódców USA przed pochopnymi interwencjami zbrojnymi w świecie. "Łatwo jest je tylko zacząć, zdecydowanie trudniej skończyć" - powiedział w wywiadzie dla "New York Timesa". Przepowiadał też, że w najbliższych latach osłabnie znaczenie USA w świecie za to nasili się wrogość do Ameryki i wartości, które wyznaje.