- Jeżeli chciałbym udokumentować pochodzenie wszystkich dzieł sztuki w zbiorach naszego muzeum, miałbym co robić do samej emerytury, a to jakby nie było jeszcze ponad 25 lat - mówi Marcus Kenzler, wskazując na eksponaty należące do zbiorów Krajowego Muzeum Sztuki i Historii Kultury w Oldenburgu, w Dolnej Saksonii. Zbiory liczą prawie 30 tys. dzieł: obrazów, rysunków, grafik, a także mebli. Od czasu, gdy rozpoczął tu pracę przed 2,5 laty, udało mu się ustalić pochodzenie czterech eksponatów, należących do tzw. sztuki zagrabionej przez nazistów ("Raubkunst"). Tym mianem określa się dzieła sztuki, których prawowitymi właścicielami byli na przykład żydowscy kolekcjonerzy i sztuka ta została im nielegalnie odebrana przez nazistów. - W sprawie dwóch obiektów toczą się już rozmowy o restytucji z rodzinami pierwotnych właścicieli. W przypadku dwóch innych dociekam jeszcze, kim są spadkobiercy, aby móc do nich dotrzeć - opowiada Kenzler. Po tym można się zorientować, jak praco- i czasochłonne są tego rodzaju badania. "Niepoważne" żądania Obecną debatę na temat kolekcji dzieł sztuki Hildebrandta Gurlitta, odkrytej w mieszkaniu jego spadkobiercy Corneliusa, muzealnik z Oldenburga krytykuje jako zbyt przesyconą sensacją. Żądania, by teraz "jak najszybciej" sprawdzić, czy w konwolucie 1400 dzieł znajdują się także obiekty pochodzące z hitlerowskich wywłaszczeń, określa jako "niepoważne", bo badania takie wymagają czasu. Do tego dochodzi jeszcze brak możliwości finansowych i personalnych. Na potrzeby ponad 6300 muzeów w Niemczech pracuje tylko ok. 60 naukowców badających pochodzenie dzieł sztuki, wspieranych przez pełnomocnika rządu ds. kultury sumą dwóch milionów euro rocznie. Hannes Hartung: Reżim hitlerowski sam siebie ograbiał Mecenas Hannes Hartung z Monachium jest specjalistą w dziedzinie prawa własności dzieł sztuki. Spogląda na te sprawy z punktu widzenia prawnika i także dostrzega dylemat. "Mamy kompletnie niezadowalającą sytuację prawną, jeżeli chodzi o 'zagrabioną sztukę'. Niemieckie prawo przewidywało i przewiduje wiele sytuacji, ale nie takie wydarzenia, jak Holocaust" - powiedział w wywiadzie dla DW. "Należy znaleźć regulacje odnośnie np. okresów przedawnienia, które umożliwiłyby wyegzekwowanie prawa własności przed sądem" - domaga się adwokat. Grabież sztuki i "sztuka wynaturzona" Oprócz tego należałoby dokładnie sprawdzić, czy w przypadku odnalezionych dzieł faktycznie chodzi o obiekty zagrabione przez nazistów, podkreśla Hannes Hartung, który doktoryzował się z tego tematu. Konieczne jest, by każdy obraz miał swój rodowód, dokumentujący, że w jego przypadku chodziło o "grabież wynikającą z prześladowań". Pod tym kątem należałoby zweryfikować cały konwolut znaleziony w mieszkaniu Corneliusa Gurlitta. Natomiast w przypadku dzieł, które przez wzgląd na zaliczenie ich do tzw. sztuki "wynaturzonej" ("entartete Kunst") zostały one zagrabione, sytuacja prawna jest zupełnie inna, nawet, jeżeli nie jest ona po myśli zazwyczaj żydowskich, pierwotnych właścicieli i ich spadkobierców, podkreśla mecenas Hartung. "Była to sytuacja, w której reżim hitlerowski sam siebie ograbiał. Mówiono, że to nie jest sztuka, dlatego usuwano ją z publicznych zbiorów, by potem ją sprzedawać czy wymieniać" - zaznacza Hartung. Także Marcus Kenzler z Krajowego Muzeum w Oldenburgu uważa sytuację prawną za "trudną". Z jego muzeum w roku 1937 naziści usunęli ponad sto obiektów, deklarując je jako "wynaturzone". Posiadane dokumenty udowadniają, że ponad jedna trzecia z nich przeszła przez ręce Hildebrandta Gurlitta. Czy znalazły się one potem w jego prywatnych zbiorach, tego jeszcze nie wiadomo. Tak czy inaczej dla Kenzlera i innych specjalistów problemem pozostaje to, że nie ma zadowalającej regulacji prawnej. - Dzieła sztuki rekwirowano na podstawie obowiązującego podówczas prawa. Nie zostało to zrewidowane w 1945 roku - dodaje. Dialog zamiast pochopnych osądów - Istnieje kilka przykładów tego, jak pierwotni właściciele dzieł sztuki uzyskali polubowne porozumienie w sprawie restytucji z państwowymi muzeami - nadmienia Hannes Hartung. Opinii publicznej najbardziej zapisał się w pamięci przypadek sporu o "Berlińską scenkę uliczną" Ernsta-Ludwiga Kirchnera. Bruecke-Museum, gdzie obraz ten był wystawiony od 1980 r., dopiero pod naciskiem polityków oddało obraz spadkobiercom żydowskiego właściciela Alfreda Hessa. Potem był kilkuletni proces sądowy i koniec końców muzeum nie było w stanie powstrzymać wystawienia obrazu na licytację w domu aukcyjnym Christie's, gdzie sprzedano go za 30 mln. euro. Mecenas Hartung uważa, że mass media i historycy sztuki w niewłaściwy sposób podchodzą do Corneliusa Gurlitta, w którego posiadaniu znajduje się ponad 1400 dzieł sztuki o nieustalonej jeszcze proweniencji. Błędem są pochopne osądy, określające go jako przestępcę czy oszusta podatkowego. Lepsze byłoby nawiązanie z nim kontaktu i pertraktacje. Sam kolekcjoner w przeszłości przejawiał już gotowość do nawiązania rozmów. W przypadku obrazu "Pogromca lwów" Maxa Beckmanna zwrócił się on do spadkobierców marszanda sztuki Alfreda Flechtheima i porozumiał się z nimi w sprawie podziału pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży obrazu. - Tym ważniejsze byłoby, aby wyciągnąć nauczkę z aktualnej lekcji - uważa historyk sztuki z Oldenburga. - Konieczne są regulacje prawne, które umożliwiłyby transparentny proces restytucji - nie na zasadach dobrej woli, lecz na gruncie przepisów prawa i fair play. Należy unikać pochopnych osądów - zaznacza. Władze Bawarii, które przed półtora rokiem nakazały zarekwirowanie kolekcji Gurlitta i trzymają ją u siebie pod kluczem, zdają się już wyciągać pierwsze nauki. Zapowiedziano bowiem oddanie części kolekcji posiadaczowi tak szybko, jak będzie to możliwe. Chodzi o tę część zbioru, co do którego istnieje pewność, że nie są to dzieła sztuki pochodzące z nazistowskiej grabieży i które "bez wątpienia są własnością obwinionego". Martin Koch, DPA / Małgorzata Matzke, red.odp.: Bartosz Dudek, Redakcja Polska Deutsche Welle