Fakty mówią za siebie Brytyjczycy zwykli mawiać: "Facts speak for themselves". I doprawdy trudno się z nimi nie zgodzić. Dane makroekonomiczne, jakie płyną z brytyjskiej gospodarki, nie pozostawiają złudzeń. Wielka Brytania wpadła w sidła recesji i pozostanie w nich przynajmniej przez najbliższe dwa lata. Z prognoz CBI (Confederation of British Industry) wynika, że w tym roku czeka nas najgorszy okres od 30 lat. Specjaliści z branży spodziewają się też najwyższego od 11 lat poziomu bezrobocia, który w pierwszym kwartale 2010 roku może sięgnąć 9% (bez pracy znalazłoby się wówczas około 2,9 mln obywateli Wysp). Czy to przekona Polaków do masowych powrotów? Wydaje się, że to silny argument "za". Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Financial Services Authority (FSA) zgodnie przyznają - w tym roku Wielką Brytanię czeka ujemne tempo wzrostu gospodarczego. Nastrój gospodarczy pogorsza się systematycznie od sierpnia ubiegłego roku i wszystko wskazuje na to, że to długotrwały trend. Bank Anglii, swoimi decyzjami o radykalnym obniżeniu stóp procentowych (od września 2008 roku obniżył je w sumie o 300 punktów bazowych do poziomu 2% - najniższy poziom w jego 314-letniej historii), wysłał obywatelom jednoznaczny sygnał - czekają nas trudne czasy. Ogrzewać czy jeść Brytyjczycy w obliczu głębokiego kryzysu muszą więc zacisnąć pasa. Póki co, ignorują ostrzeżenia analityków: "W weekendy obroty w naszym pubie nawet wzrosły" - mówi Tomek, barman z Belfastu. Nad głowami Wyspiarzy wisi też topór inflacji, która w październiku ubiegłego roku osiągnęła rekordową wartość 5,2% - nienotowaną od 1997 roku. Tylko w Irlandii Północnej rachunki przeciętnej rodziny wzrosły o 950 funtów (w ujęciu rocznym), donosi "The Belfast Telegraph". Po części wynika to z windowanych cen elektryczności (tylko od 1 lipca 2008 roku wzrost o 47,3% - od stycznia 2009 roku jednak spadek cen o ok. 10%) i gazu (od 1 maja w sumie wzrost o 47,2% - od stycznia 2009 roku obniżki o ok. 20%). Spadki cen elektryczności i gazu od początku 2009 roku dają pewną nadzieję na polepszenie sytuacji, ale Brytyjczycy nadal borykają się ze zjawiskiem tzw. fuel poverty (obywateli nie stać na ogrzanie swojego lokum) i niemal codziennie muszą dokonywać wyboru: heat or eat (ogrzewać czy jeść). Albo - albo Zarówno polskie, jak i brytyjskie media prześcigają się w publikacjach na temat masowych powrotów Polaków do kraju i regularnie pompują balon rewelacji w tej sprawie. Tymczasem prawda leży po środku. Z jednej strony Polacy wracają do kraju zachęceni wzrostem gospodarczym (choć niestety widać już pierwsze oznaki spowolnienia). Na pewno taką decyzję łatwiej też podjąć osobom z dobrym fachem w ręku, które zdobyły cenne doświadczenie w zawodzie i czują się na tyle pewnie, by zaryzykować. Ale z drugiej strony niewielu czeka miękkie lądowanie w ojczyźnie. Wciąż do rzadkości należy sytuacja, kiedy emigranci mają już wcześniej zapewnioną pracę w Polsce. "Z emigracją jest tak, że przychodzi czas, kiedy musisz zdecydować - albo zostajesz i układasz sobie życie tam, albo pakujesz się i wracasz, by budować życie w kraju. Nie da się żyć tak na pół, wiecznie w wynajmowanym mieszkaniu, gdzie nic nie jest twoje, prócz kilku ciuchów. My zdecydowaliśmy się wrócić. Mimo wielu obaw i strachu, jak to będzie. Dostałam pracę (nie tak dobrze płatną jak w Irlandii Północnej, ale da się żyć), podobnie jak mój chłopak. Powoli remontujemy dom i przynajmniej wiemy, że to, co inwestujemy, będzie już nasze. Czy żałuję, że wróciłam? Nie! Tęsknię tylko za przyjaciółmi z Belfastu? ale myślę, że oni też kiedyś wrócą" - tłumaczy Paulina, która po dwu i pół roku wróciła z chłopakiem do Polski. Między innymi dla takich osób polskie władze przygotowały poradnik pt. "Powrotnik. Nawigacja dla powracających". Jego autorzy starają się udzielić rzeczowych odpowiedzi na najważniejsze, z punktu widzenia emigranta, pytania, np. jakie formalności czekają ich po powrocie do kraju lub o jakie świadczenia socjalne mogą się starać. Tymczasem Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha określił ten program jako propagandowy. Zdaniem eksperta, Polacy nie będą wracali nad Wisłę, jeśli rząd nie zacznie przeprowadzać reform ekonomicznych, obniżać podatków oraz wprowadzać ułatwień dla przedsiębiorców. Ekonomista uważa, że jedynym warunkiem powrotu emigrantów byłaby utrata pracy. Kryzys w UK lub kryzys w Polsce Do Wielkiej Brytanii kryzys już dotarł, to fakt. Jednak warto zwrócić uwagę, jakie działania podejmują rządzący, aby złagodzić jego skutki. 250 mld funtów na pożyczki i dokapitalizowanie banków, by utrzymać ich płynność finansową, radykalne obniżenie stóp procentowych do wysokości 2% w celu zduszenia inflacji, obniżenie podatku VAT do 15%, aby pobudzić przedsiębiorczość, rządowe zabezpieczenie depozytów bankowych do wysokości 50 tys. funtów - to tylko niektóre zdecydowane kroki podjęte przez rząd Gordona Browna. Dla porównania, w Polsce, gdzie jeszcze do niedawna głośno mówiło się o tym, że kryzys nas ominie, powoli rosną obawy. Choć na razie nie widać jakichś desperackich ruchów ze strony naszego rządu. Do takich z pewnością zaliczyć nie można korekty budżetu na 2009 rok i przyjęcia ustawy o Bankowym Funduszu Gwarancyjnym, która zabezpiecza nasze depozyty bankowe do wysokości 50 tys. euro. Za ogólnoświatowym trendem nie podąża też NBP, który utrzymuje nasze stopy procentowe na wysokim poziomie 5,52% (na koniec 2008 roku). Dodatkowo zapędy naszych handlowców skutecznie studzi wysoka stawka VAT - 22%. Na to wszystko zaś nakładają się nie najlepsze informacje z rynku pracy -w listopadzie ubiegłego roku nastąpił spadek zatrudnienia o 12 tys. osób, według danych GUS. Mamy więc pierwsze oznaki zapowiadanych już wcześniej przez wielu przedsiębiorców redukcji zatrudnienia, co świadczy o spowolnieniu gospodarczym. Ekonomiści zapewniają, że jeśli wzrost gospodarczy spadnie do około 3% PKB, to bezrobocie wzrośnie z obecnych 9 do 13%. W szacunkach tych nie ujęto wpływu powracających do ojczyzny, którzy mogą zasilić szeregi bezrobotnych. Sentymenty czy pragmatyzm? W podejściu Polaków w Wielkiej Brytanii do emigracji zaobserwować można dwa czynniki, które w dużym stopniu decydują o powrotach lub niepowrotach: tęsknota za rodziną i przyjaciółmi oraz pragmatyzm łatwiejszego życia w Wielkiej Brytanii. Czynnik sentymentalny ma duże znaczenie, a tęsknocie za rodziną i przyjaciółmi często towarzyszy idealizacja Polski jako ojczyzny. Czas jednak nie stoi w miejscu, a w naszym kraju życie biegnie również bez nas. Dlatego część z tych emigrantów, którzy zdecydowali się na powrót, inaczej wyobrażało sobie polską rzeczywistość. "Po ponad trzyletniej nieobecności myślałem, że w Polsce dużo spraw poszło w dobrą stronę" - mówi Piotrek - "tymczasem jestem tu od dwóch miesięcy i widzę, że jednak niewiele się zmieniło, poza moim życiem osobistym. Nie widuję już tak często znajomych i przyjaciół, większość z nich zajęta jest pogonią za swoimi sprawami. Gdyby nie to, że pomaga mi rodzina, pewnie już dawno wyjechałbym z powrotem na Wyspy". W naszym kraju nie zmieniła się również jakość obsługi w urzędach, ludzie nadal rzadko się do siebie uśmiechają, ale przede wszystkim doskwiera brak pieniędzy i niskie pensje. Takie bolesne spotkanie z polskimi realiami stało się udziałem 28-letniego Grześka, fotografa, który wrócił do kraju po 4 latach pobytu w Londynie: "Najpierw zacząłem czepiać się czegokolwiek, co wiąże się z moimi zainteresowaniami. Na początku śluby, potem już montaż i fotografia dla siebie, jednak byłem przerażony biurokracją i kłodami, jakie rzucali mi urzędnicy wszelkiej maści". Polska nie stała się nagle krainą mlekiem i miodem płynącą, jakby tego chciały niektóre polskie media. Kogo boja się rządzący Dla wielu emigrantów decyzja o wyjeździe lub pozostaniu na Wyspach to wciąż wahania między pragmatyzmem a sentymentami. Ci, którzy pomimo kryzysu nadal mają tutaj pracę, satysfakcjonującą ich zawodowo i finansowo, pewnie będą kierować się praktycyzmem, nakazującym im pozostać w UK dłużej, choćby po to, aby przeczekać trudne czasy, bo, jak mówią złośliwi, lepszy kryzys w Wielkiej Brytanii niż potencjalna stabilizacja w Polsce. Ci jednak, którzy stracili pracę, stoją przed wyborem: szukać innego zajęcia na Wyspach z nadzieją na dalsze realizowanie planów osobistych czy też wracać i próbować znaleźć lepszą przyszłości w ojczyźnie (w tym przypadku sentymenty odgrywają większą rolę). Pozostają jeszcze osoby, które pracują poniżej swoich kwalifikacji, a pieniądze nie są dla nich wystarczającą rekompensatą. To duża grupa emigrantów, być może nawet ich większość. To właśnie oni najbardziej zastanawiają się nad powrotem i to ich reemigracji rządzący w Polsce, pomimo serdecznych gestów, boją się najbardziej. Obawy te wydają się uzasadnione, bo w perspektywie wyraźnego spowolnienia gospodarczego i rosnącego bezrobocia, dodatkowych kilkaset tysięcy osób poszukujących pracy, może stać się kulą u nogi naszego rządu. Tomek Kurkowski, Paweł Bruger Powroty - za i przeciw Za: 1. Recesja w Wielkiej Brytanii, zagrożenie utratą pracy 2. Tęsknota za rodziną i przyjaciółmi 3. Poczucie wyobcowania, problemy z porozumiewaniem się w języku angielskim 4. Spadająca wartość funta szterlinga 5. Klimat i pogoda w Wielkiej Brytanii Przeciw: 1. Złe prognozy gospodarcze dla Polski na 2009 rok 2. Rosnące bezrobocie 3. Wysokie ceny i nadal niskie zarobki 4. Nieżyczliwa biurokracja i pesymizm Polaków 5. Działania brytyjskiego rządu, dające nadzieję na poprawę, większe bezpieczeństwo socjalne