Na Nimes, Arles i Montpellier i okoliczne miasteczka Langwedocji (region na południu kraju) w ciągu 24 godzin spadło 320 mm wody - to normalnie średnia tamtejszych opadów z sześciu miesięcy. Dwie ofiary śmiertelne to niezidentyfikowani jeszcze ludzie wyłowieni z zalanych wodą ulic miasteczka Fons. W stanie krytycznym jest jeden ze strażaków, który ratował uwięzionego w samochodzie kierowcę. W pewnej chwili lina, którą strażak przytrzymywał samochód, zerwała się, i porwał go prąd wody. Najgorsza sytuacja panuje w departamencie Gard. Z domów ewakuowano tam tysiąc mieszkańców. Gwałtownie przybierają miejscowe rzeki i potoki. Meteorologowie podtrzymują najwyższy, czerwony stan pogotowia powodziowego. Zalanych jest wiele dróg i linii kolejowych. Superszybkie pociągi TGV docierają do Montpellier i położonej niedaleko Marsylii z dwugodzinnym opóźnieniem. Na przedmieściach Nimes przybór wód był tak szybki, że setka zaskoczonych kierowców utknęła w pojazdach koło pewnego ronda. Otacza ich woda. Niektórzy uciekając przed żywiołem wchodzą na drzewa i tam czekają na pomoc. Ewakuowani mieszkańcy trafili do schronisk Czerwonego Krzyża i zaimprowizowanych ośrodków pomocy, np. w koszarach albo centrach handlowych. W akcji uczestniczy 300 strażaków, wspieranych przez spadochroniarzy z Legii Cudzoziemskiej, którzy akurat są na ćwiczeniach w okolicach Nimes. Francuskie służby meteorologiczne dają nadzieję na koniec deszczy najwcześniej dzisiaj późnym popołudniem.