W ciekawym wywiadzie z dyrektorem Muzeum II wojny światowej Pawłem Machcewiczem znalazło się oto stwierdzenie, iż szczególnie dumni powinniśmy być z tego, że w Polsce nie powstał rząd kolaboracyjny. Tak, to w istocie powód do dumy. Tyle że zasługami powinniśmy się podzielić w tym wypadku z Hitlerem i Stalinem. Bo to ich WSPÓLNA decyzja, jak się wydaje wymuszona przez Sowietów, sprawiła, że takiego rządu nie było. Kilka dni po klęsce Francji w 1940 r. najwybitniejszy publicysta polityczny międzywojennej Polski i bardzo marny polityk Stanisław Cat-Mackiewicz napisał memoriał do prezydenta RP przekonujący go o konieczności dogadania się z Niemcami. Wcześniej jeszcze czołowy germanofil niepodległej Polski Władysław Studnicki pisał w podobnym tonie do Goeringa. Poważni politycy łącznie z byłym premierem Leonem Kozłowskim deklarowali gotowość budowania struktur kolaboracyjnych. W roku 1940 a nawet 1941 na całym obszarze okupacji sowieckiej trwało oczekiwanie na "wyzwolicielski" marsz Wehrmachtu. I także istniał potencjał do ewentualnego kolaboracyjnego rządu. Tyle, że konsekwentnie takiego rozwiązania nie chcieli Niemcy. A nie chcieli z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że Hitler pod wpływem kolejnych zwycięstw uznał, iż nie musi stosować jakichkolwiek instrumentów politycznych i wojnę wygra wyłącznie nagą siłą, a po drugie - co w tym czasie było nawet ważniejsze - tajny protokół paktu Ribbentrop-Mołotow zakazywał umawiającym się stronom powoływania jakichkolwiek polskich rządów bez porozumienia z sojusznikiem. Piszę ten tekst dokładnie 70 lat po podpisaniu dokumentu, który Adolf Hitler skomentował: "zgotujemy im szatański napój". I ze zdziwieniem obserwuję publiczną debatę, obarczoną wyjącym banałem. A warto chyba odpowiedzieć sobie na parę pytań związanych z tym dokumentem. Pierwsze z nich jest skrzętnie pomijane przez polskich a zwłaszcza rosyjskich komentatorów. A jest ono banalne do bólu - jak to się stało, że dokument przewracający całą europejską politykę i dosyć precyzyjny, bo uzupełniony mapami rysującymi strefy wpływów, powstał tak szybko. Oficjalna linia historiografii rosyjskiej powiada przecież, że po porażce negocjacji z Francją i Wielką Brytanią, z winy Polski, która nie chciała się zgodzić, by miłująca pokój Armia Czerwona wkroczyła na jej terytorium, Sowiety musiały podpisać pakt o nieagresji z Hitlerem. To oczywiście bzdura. Bo już w kwietniu 1939 r. Stalin zaprzestał obsesyjnej krytyki faszyzmu, sygnalizując, iż jego zdaniem Moskwa może rozmawiać ze wszystkimi państwami. I wtedy, gdy w polskim Sejmie Józef Beck odrzucał niemieckie żądania terytorialne mówiąc, że "Polska nie zna pojęcia pokoju za wszelką cenę" sowieccy i niemieccy dyplomaci po cichu kłócili się o to, gdzie mają przebiegać linie rozbiorowych granic w Europie Środkowej. Rozmowy z Anglią i Francją były potrzebne Stalinowi nie do tego, by zachować pokój w Europie, bo oficjalna doktryna polityczna Moskwy mówiła przecież o tym, że powszechna szczęśliwość (czyli komunizm) nastanie w świecie po wojnie mocarstw imperialistycznych między sobą, ale do tego by przelicytować Hitlera. Sowieci mówiąc brytyjskim i francuskim dyplomatom dokąd ma wejść Armia Czerwona "w obronie pokoju" rysowali w istocie granicę swoich żądań na użytek negocjacji z Niemcami. Pakt podpisany 23 sierpnia 1939 r. był w istocie czymś więcej niż tylko traktatem rozbiorowym. To był pomysł na nowy ład cywilizacyjny. A właściwie antycywilizacyjny, w całej Europie. Kiedy mówimy o Katyniu, o akcji AB skierowanej przeciwko polskim elitom intelektualnym czy o masowych wywózkach inteligencji z Litwy, Łotwy i Estonii w roku 1940 opisujemy te zjawiska oddzielnie. Rzadko pamiętamy o zakopiańskiej naradzie Gestapo i NKWD, która określiła plan, wspólny niemiecko-sowiecki, likwidacji polskich elit. Niemcy zrealizowali go w Palmirach a Sowieci w Katyniu. Można powiedzieć, że ład i projekt polityczny uknuty przez Stalina i Hitlera przetrwał aż do roku 1989. Zmieniały się metody działania, ale projekt antycywilizacji ukształtował Europę drugiej połowy XX wieku. Zaś co do polskiej kolaboracji. Możemy być dumni z tego, że Leonowi Kozłowskiemu się nie udało. Ale co zrobić z Wandą Wasilewską? Jerzy Marek Nowakowski Zobacz również: Nowakowski: Ząb za wolność wybity Nowakowski: Danajowie i Putin 70. rocznica wybuchu II wojny światowej - RAPORT SPECJALNY