I rzeczywiście - Pheng znalazł złoto na miejscu jednego z "pól smierci" - masowych grobów, do których Czerwoni Khmerzy wrzucali swoje ofiary podczas swoich krwawych rządów pomiędzy 1975 a 1979 rokiem. Sprzedał naszyjnik za 240 dolarów. Kupił za to swoją pierwszą krowę. Teraz składa ofiary dobremu duchowi i prosi go o przebaczenie za naruszenie wiecznego spoczynku. - Dziękuję tej duszy, dała mi złoto - mówi Pheng Chea. Nie tylko Pheng plądruje pola śmierci. Wielu mieszkańców okolicznych wsi przeszukuje je w poszukiwaniu kosztowności. Martwi to badaczy, pragnących zachować pola śmierci jako historyczny dokument tyranii Czerwonych Khmerów, obwinianych o spowodowanie śmierci grubo ponad półtora miliona osób. Przez wiele lat w wiosce Sre Lev, leżącej około 100 kilometrów od stolicy Kambodży - Phnom Penh, nikt nie zwracał uwagi na masowe groby ofiar reżimu. Ludzie żyli z uprawy ryżu i sprzedaży drewna. Jednak kiedy grupa Wietnamczyków dokonała ekshumacji szczątków wietnamskich żołnierzy, którzy w 1978 roku odsunęli Khmerów od władzy, ludzie zaczęli między sobą mówić, że w grobach znajduje się mnóstwo biżuterii. Zaczęli je rozkopywać. - Zmusiła ich do tego skrajna bieda - twierdzi Youk Chang, dyrektor Kambodżańskiego Centrum Dokumentacji, niezależnej organizacji zbierającej dowody zbrodni popełnionej przez Czerwonych Khmerów. - W kraju jest około 20 000 masowych grobów. Większość z nich była plądrowana, głównie przez mieszkańców wsi. - Mówi Chang. Srey Noeurn twierdzi, że z grobu zabrała parę kolczyków. - Nie trzymałam ich w domu, bo bałam się, że duch przyjdzie mi je odebrać - mówi ta 48-letnia matka czworga dzieci. - Zawinęłam je w plastikową torebkę i zakopałam pod drzewem przy domu. Jeden z kolczyków sprzedała za ponad 37 dolarów. To duża suma w kraju, w którym 35 procent osób musi przeżyć za mniej, niż 50 centów rocznie. Pheng Chea musiał ukrywać się przed policją. Funkcjonariusze nie chcieli zaaresztować go za plądrowanie grobów. Chcieli, żeby podzielił się z nimi zyskiem.