Wybory prezydenckie na Białorusi 19 marca, a sytuacja w kraju zaognia się. Miaczysłau Hryb, szef sztabu wyborczego opozycyjnego kandydata Aleksandra Kazulina, ocenił, że ostatnie działania władz oznaczają praktycznie wprowadzenie w kraju stanu wyjątkowego, który "nie jest ogłaszany oficjalnie, bo wtedy nie wolno przeprowadzić wyborów". Aleksander Łukaszenko i jego ludzie wiedzą, co zrobić, by na Białorusi nie było "drugiej Ukrainy". KGB działa Białoruska władza ma wiele sposobów na wyeliminowanie opozycji. Kilka dni temu białoruskie KGB ogłosiło, że opozycja planuje przeprowadzić po wyborach krwawy zamach stanu. KGB dotarło rzekomo do planów, według których opozycja zamierzała ogłosić, że wybory z 19 marca zostały sfałszowane, a następnie zorganizować w Mińsku ogromny wiec, w czasie którego miałaby zostać zdetonowana bomba. Według KGB "rozlew krwi i ofiary miały rozwiązać ręce opozycji". Reżim Łukaszenki upubliczniając te rewelacje zyskał kolejny argument za stanowczą polityką wobec opozycji jeszcze przed wyborami. "Bili profesjonalnie" Ludzie prezydenta na kilkanaście dni przed wyborami eliminują opozycję w sposób coraz bardziej bezpardonowy. Najlepiej przekonał się o tym niezależny kandydat, Aleksander Kazulin, którego pobito w Mińsku. Kazulina i jego ludzi zaatakowała grupa ponad 30 ubranych po cywilnemu "nieznanych osób". Nie była to ani milicja, ani KGB. Według niektórych źródeł byli to funkcjonariusze oddziału szybkiego reagowania MSW pod dowództwem Dmitrija Pawliczenki. Kazulina bito i kopano, potem przewieziono na komisariat milicji. Kazulin opisując zajście powiedział, że "bili profesjonalnie". Troje działaczy jego sztabu odwieziono do szpitali, m.in. z uszkodzoną wątrobą i złamanymi żebrami. "Kto nie z Łukaszenką, ten..." - Nasze główne zadanie to uchronić naród białoruski od narzucania obcej woli, kłamstw i przemocy - przekonuje białoruski prezydent, a jego ludzie robią swoje. W ostatnich dniach przeszukano kilkanaście mieszkań działaczy opozycyjnych, zarekwirowano "nielegalne wydawnictwa" i komputery. Zatrzymano także kilka osób - głównie ludzi organizujących niezależnych obserwatorów przed marcowymi wyborami. -Z jednej strony jest to akt zastraszania, a z drugiej - zabezpieczenie przed obserwacją podczas tegorocznej kampanii prezydenckiej - uważa opozycja. Reguły gry są jasne: "Kto nie z Łukaszenką, ten przeciwko narodowi". Władza, władza, władza Łukaszenko kontroluje internet, milicja strzela do opozycji, działacze z Polski i Ukrainy nie są wpuszczani na Białoruś, prezydent fałszuje deklarację majątkową, tak aby wynikało z niej, że jest najbiedniejszym z kandydatów. Kłopoty ma niezależna prasa, władza czepia się nawet polskich harcerzy na Białorusi, znieważa się Polskie godło i poniża członków Związku Polaków na Białorusi. Kandydatom na fotel prezydenta cofa się listy poparcia i oskarża się ich o naruszanie ordynacji wyborczej. Polskę oskarża się o szpiegostwo, Zachód - o wtrącanie się w nie swoje sprawy. To obraz Białorusi na dwa tygodnie przed wyborami prezydenckimi, które wygra Aleksander Łukaszenko. - Jeśli oddamy nasz kraj bez boju, to przeklną nas nie tylko nasze dzieci, ale pamiętać będą nasze wnuki i prawnuki - oświadczył prezydent. I można być pewnym, że Łukaszenko rzeczywiście kraju nie odda.