Głosowanie rozpocznie się o godz. 7 rano czasu lokalnego (8 - polskiego) i potrwa do godziny 22 (23 czasu polskiego). Nie zapowiedziano exit polls, czyli sondaży z lokali wyborczych. Na wynik trzeba będzie poczekać do soboty, prawdopodobnie do około południa. Liczenie głosów z całego kraju rozpocznie się tego dnia o godz. 9 rano (10 czasu polskiego) w Dublińskim Zamku (Dublin Castle). Zobacz materiał filmowy: - Irlandczycy idą do lokali wyborczych, by podjąć jedną z najważniejszych decyzji w naszej ostatniej historii politycznej. Musimy dokonać jasnego wyboru: albo pójdziemy naprzód z Europą, albo wybierzemy nieznaną i niepewną drogę - powiedział w ostatnim wystąpieniu przed cisza wyborczą w środę premier Irlandii Brian Cowen. - Nie będzie trzeciej Lizbony (trzeciego referendum). To wykluczone - zapewnił. Skrajnie niepopularny premier, któremu sondaże dają zaledwie kilkunastoprocentowe poparcie, do ostatniej chwili apelował do rodaków, by głosowali nie w sprawie oceny rządu, ale przyszłości Europy. Poparł go irlandzki biznes, hojnie finansując kampanię na "tak". Głosowanie odbywa się w atmosferze ogromnej niepewności co do wyniku. Ostatnie dostępne sondaże sprzed tygodnia dawały 55-procentową przewagę zwolennikom Traktatu z Lizbony. O wyniku mogą przesądzić jednak niezdecydowani, których liczbę szacowano na blisko 20 proc. Referendum będzie ważne bez względu na frekwencję. Nastroje na ulicach Dublina były w ostatnich dniach mniej jednoznaczne. Kilka tysięcy ludzi, w tym bezrobotni, których liczba wzrosła trzykrotnie od 2007 roku, demonstrowało w środę przeciwko rządowi, który w odpowiedzi na historyczną recesję zapowiedział cięcia budżetowe (m.in. na usługi publiczne, w tym bożonarodzeniowe premie dla bezrobotnych), podwyżki podatków i kolejną 54-miliardową pomoc dla banków na wykupienie toksycznych aktywów. - Niech dadzą te pieniądze nam, a nie bankom - mówi 21-letnia Vanesa i zapewnia, że ponownie zagłosuje przeciw Lizbonie, jak i rządowi, który nie uszanował poprzedniego rezultatu. Irlandia - jedyny kraj wśród 27 państw UE, w którym konstytucja wymaga przeprowadzenia referendum w sprawie nowego unijnego traktatu - zgodziła się pod presją partnerów z UE na ponowne głosowanie. Irlandczycy odrzucili bowiem Traktat z Lizbony, będący już drugą - po porażce eurokonstytucji - próbą zreformowania instytucji rozszerzonej UE. Inne kraje członkowskie wybrały - z powodzeniem - drogę ratyfikacji parlamentarnej. Jeśli Irlandczycy powiedzą tak, wejście w życie dokumentu będzie już tylko zależało od podpisów prezydentów Czech i Polski, gdzie parlamenty narodowe już ratyfikowały Traktat z Lizbony. 18 miesięcy temu, w pierwszym referendum 12 czerwca 2008 roku przeciwnicy Traktatu z Lizbony odrzucili go uzyskując 53,4 proc. głosów. W zamian za zgodę na drugie referendum, rząd w Dublinie uzyskał od partnerów w UE prawne gwarancje, których celem było obalenie podnoszonych w pierwszym referendum obaw. A mianowicie, że Traktat z Lizbony nie będzie wchodził w irlandzkie kompetencje dotyczące zakazu aborcji, neutralności kraju czy polityki podatkowej. Przede wszystkim jednak partnerzy obiecali, że w przypadku wejścia w życie Traktatu z Lizbony Irlandia utrzyma w Komisji Europejskiej swego komisarza, bo utrzymana zostanie zasada jeden kraj - jeden komisarz, wbrew planom zredukowania ich liczby. Gwarancje uspokoiły część społeczeństwa - przyznają eksperci. Wskazują, że na zmianę postaw może też wpłynąć kryzys finansowy i gospodarczy, w którym pogrążył się "celtycki tygrys". Kryzys pokazał, że bez pomocy UE i przede wszystkim Europejskiego Banku Centralnego, który zasilił irlandzkie banki sumą 120 mld euro, Irlandia nie poradziłaby sobie. Wielu wyborców - jak oceniają eksperci - obawia się, że Irlandia może negatywnie odczuć "konfrontację z UE" i dlatego zamierzają poprzeć Traktat z Lizbony. - Głosując tak, pomagacie Irlandii odbudować gospodarkę - apelował w ostatnim przemówieniu premier Cowen. Pytanie, czy posłuchają go dotknięci kryzysem i oszczędnościową polityka rządu Irlandczycy. Czytaj też: Prezydent szybko podpisze Lizbonę