Mężczyzna, którego przesłuchał Secret Service, przyznał, że stracił kontrolę nad urządzeniem, gdy o świcie bawił się nim na ulicy w pobliżu pomieszczeń zajmowanych przez prezydenta. Według dziennika "New York Times", służby bezpieczeństwa uznały, że nie mają powodów, by kwestionować prawdziwość tych informacji. Podczas incydentu, pary prezydenckiej nie było w kraju, ponieważ składa oficjalną wizytę w Indiach. W budynku jednak przebywały córki pierwszej pary USA. Około 3. w nocy funkcjonariusze Secret Service usłyszeli podejrzany dźwięk. Chwilę później zobaczyli drona o średnicy około 60 centymetrów, który leciał na małej wysokości. Urządzenie uderzyło w drzewo w południowym ogrodzie Białego Domu, a następnie spadło na ziemię. Okazało się, że jest to zdalnie sterowany kwadrokopter, czyli helikopter z czterema wirnikami nośnymi. Urządzenia takie są dostępne w sklepach, często instaluje się na nich kamery. Secret Service od początku dochodzenia zapewniał, że dron nie stanowił niebezpieczeństwa. Posługiwanie się dronami w stolicy USA jest jednak nielegalne.