W momencie ataku prezydent Joseph Kabila i jego żona byli poza domem. Kabila uważa, że za atak, do którego doszło przed zaplanowanymi na listopad wyborami prezydenckimi odpowiedzialni są jego przeciwnicy polityczni. - Zrobili to ci ludzie, którzy boją się stawić mi czoła w wyborach - relacjonuje słowa Kabili jego doradca. Minister ds. łączności i mediów Lambert Mende po ataku wystąpił w państwowej telewizji i zapewnił, że obecnie wszystko jest pod kontrolą. Dodał, że niektórzy napastnicy zostali zabici lub ranni, a pozostałych aresztowano. - Ludzie ci chcieli fizycznie skrzywdzić prezydenta, ale kraj i wszystkie jego instytucje działają normalnie - oświadczył. Świadkowie informują, że w pobliżu rezydencji prezydenta wiedzieli ciała siedmiu napastników i dwóch ochroniarzy. Jak podkreśla agencja Associated Press, mimo że wschodnia cześć Demokratycznej Republiki Konga jest bardzo niespokojna i rebelianci terroryzują tam cywili, to podobne ataki w stolicy kraju Kinszasie zdarzają się dość rzadko. Obecny prezydent objął swój urząd w 2001 roku po tym jak zamordowano jego ojca, Laurenta Kabilę. W 2006 roku został wybrany na kolejną kadencję w pierwszych demokratycznych wyborach w tym kraju. W styczniu opowiedział się za przeprowadzeniem w listopadzie tylko jednej tury wyborów prezydenckich, dzięki czemu prezydentem będzie mógł zostać kandydat, który zdobędzie mniej nić 50 proc. głosów. Zdaniem opozycji może się to przyczynić do jego zwycięstwa.