Krytyki nie ukrywa jednak organizacja obrońców środowiska Greenpeace. Po raz kolejny zarzuca UE brak ambicji i brak istotnych decyzji, które przełamałyby impas w światowych negocjacjach klimatycznych. Sukces konferencji w Kopenhadze zależy w dużej mierze od tego, czy - i za ile - kraje rozwijające się zechcą wesprzeć wysiłki uprzemysłowionych potęg w walce ze zmianami klimatycznymi. Ich potrzeby unijni eksperci szacują na 100 mld euro rocznie do 2020 roku, ale wciąż nie wiadomo, jak rozłożyć to wsparcie między bogatsze kraje. Udział UE szacuje się na 30-35 mld euro rocznie. Zgodnie z wynegocjowanym już dokumentem z wnioskami końcowymi szczytu, przywódcy nie przesądzą drażliwej dla Polski kwestii, jak podzielić tę składkę między kraje członkowskie UE. Jeszcze przed szczytem polski rząd zagwarantował sobie, by nie zapadła teraz decyzja o liczeniu na podstawie wysokich w Polsce, ze względu na energetykę opartą na węglu, emisji CO2. Warszawa kategorycznie odrzuca tę propozycję, twierdząc, że zapłaciłaby w takim wariancie nieproporcjonalnie dużo - nawet do 12 proc. Na zakończenie pierwszego dnia obrad premier Donald Tusk mówił, że był to kolejny etap walki o to, aby unijne ambicje w przeciwdziałaniu zmianom klimatycznym na świecie nie były groźne dla Polski. - Udało się przeforsować taki zapis (we wnioskach końcowych), który ma decydować o podziale finansowych zobowiązań na rzecz ochrony klimatu. Znowu trochę udało się ugrać w tych kwestiach finansowo-gospodarczo-klimatycznych - ocenił. - Szczyt pokazał, że europejscy liderzy nie potrafią stanąć na wysokości zadania - skrytykował koordynator Greenpeace ds. klimatu i energii Joris den Blanken - Brak działania ze strony UE oznacza, że mniej ambitne kraje jak Japonia i USA mają zielone światło do rozwodnienia ostatecznego porozumienia. Greenpeace wezwał UE do przedstawienia konkretnych propozycji w ciągu dwóch tygodni - by mogły być przedyskutowane na lipcowym szczycie G8 we Włoszech. Komisja Europejska twierdzi jednak, że nic nie zaproponuje, zanim swoich zobowiązań nie ogłoszą światowi partnerzy tacy jak USA, Japonia czy Chiny. Choć nie padają jeszcze konkretne sumy, UE już teraz jest zgodna, jak liczyć wsparcie na poziomie światowym. "Głównymi zasadami udziału powinny być zdolność do ponoszenia kosztów (ang. ability to pay) i odpowiedzialność za emisje CO2. UE jest świadoma skali wymaganego wysiłku i - rozumiejąc pierwszorzędną rolę finansowania prywatnego - weźmie na siebie sprawiedliwy udział w międzynarodowym wsparciu publicznym działań łagodzących i dostosowawczych, zwłaszcza w krajach najmniej rozwiniętych" - głosi projekt wniosków końcowych szczytu. Szefowie państw i rządów zaznaczają w nim, że "wszystkie kraje, z wyjątkiem najmniej rozwiniętych, powinny uczestniczyć w finansowaniu walki ze zmianami klimatycznymi w krajach rozwijających się". Kwestia podziału obciążeń w samej UE jest wciąż otwarta, co potwierdza przypis, jaki znalazł się w projekcie wniosków końcowych spotkania. Choć KE została wezwana do przedstawienia propozycji jak najszybciej, decyzje przełożono na unijny szczyt w październiku. Polska proponuje podział według PKB; przedstawiła też propozycję opartą na wielkości pomocy rozwojowej dla krajów trzecich. Zgodnie z unijnymi celami tej pomocy do roku 2015 udział 15 starych krajów ma wynosić 0,7 proc. ich PKB, zaś nowych - 0,33 proc. UE potwierdza swoją determinację w osiągnięciu sukcesu na konferencji w Kopenhadze. Wskazany w czwartek na szczycie na ponowną kadencję szef KE Jose Barroso zapewnił, że Unia nadal będzie światowym liderem w walce z ociepleniem klimatu. Przyjęła już plan redukcji swoich emisji CO2 o 20 proc. do roku 2020 w porównaniu z rokiem 1990, ale jest gotowa do cięć nawet o 30 proc., jeśli inne uprzemysłowione kraje zdobędą się na porównywalny wysiłek. Nad tempem i koordynacją wewnątrzunijnych prac uwzględniających międzynarodowe spotkania do czasu Kopenhagi ma czuwać Komisja Europejska wraz z nowym, szwedzkim przewodnictwem w UE.