Dramatyczne nagranie z katastrofy włoskiego statku. "Co się stało? Nic"
Wszystkie najważniejsze włoskie dzienniki publikują zapis dramatycznych rozmów Francesco Schettino, kapitana statku pasażerskiego Concordia, który rozbił się o podmorskie skały w pobliżu wyspy Giglio w Toskanii, z kapitanatem portu w Livorno. Noc z piątku na sobotę, kiedy doszło do tragedii, jeden z włoskich dzienników nazywa "nocą kłamstw i obłędu człowieka w konfuzji".
Z zapisu rozmów wynika, że o godzinie 21.42 płynący z prędkością 16 węzłów statek uderzył w skały. Po wstrząsie na moment zgasło światło.
Zdjęcia z wraku Costa Concordia
Pół godziny później kapitanat portu w Livorno, kontrolujący odcinek wybrzeża, gdzie znajdowała się jednostka, kontaktuje się ze statkiem. "Co się stało?" - pada pytanie. "Nic, była krótka przerwa w dostawie energii elektrycznej" - brzmi odpowiedź.
Po kwadransie kapitanat pyta, czy są zabici i ranni. Dowództwo statku odpowiada, że wszystko jest w porządku. Potem przez jakiś czas kapitan jest nieuchwytny.
Kapitanat dzwoni do niego na prywatną komórkę. Pojawia się podejrzenie, że zszedł z pokładu. Kapitan, domyślając się z tonu głosu swego rozmówcy, że popełnił poważne wykroczenia, próbuje żartować. Zapewnia, że nie opuścił statku.
Kolejny telefon kapitanat wykonuje około godz. 0.30. Pytanie dotyczy liczby pasażerów, które pozostały jeszcze na pokładzie. Schettino odpowiada, że to zaledwie 200-300 osób.
O 0.42 kolejny telefon. Kapitanat znów chce wiedzieć, ile osób zostało jeszcze do ewakuowania. "Jakaś setka" - pada odpowiedź. "Koordynuję ewakuację" - zapewnia Schettino. Po chwili jednak przyznaje: "Opuściłem statek". Kapitanat upewnia się: "Kapitanie, opuścił Pan statek?". "Nie, nie, jakże mógłbym" - reflektuje się Schettino.
Kapitanat wie już jednak, że coś jest nie tak. Około godziny drugiej nakazuje kapitanowi powrót na statek. "Będzie Pan koordynował ewakuację. Powie nam Pan, ile osób jeszcze zostało, czy są tam dzieci, kobiety, pasażerowie, którzy potrzebują jakiejś szczególnej opieki. Niech Pan wraca na pokład! Co Pan robi? Ucieka?". "Nie, nie, przecież jestem tutaj, koordynuję akcję" - zapewnia Schettino.
Kapitanat jest jednak stanowczy: "Kapitanie, to rozkaz, teraz dowodzę tutaj ja. Przyznał Pan, że opuścił statek, niech Pan wraca i dowodzi akcją ratunkową. Są już ofiary". "Ile?" - pyta kapitan Costa Concordia. Kapitanat: "To Pan mi powinien to powiedzieć. Co Pan chce robić? Iść do domu? Niech Pan wraca na statek i powie nam, co jeszcze możemy zrobić, ile osób zostało i co jest im potrzebne".
"Dobrze, dobrze, już idę" - w końcu odpowiada Schettino. Według informacji kapitanatu nie powrócił jednak na pokład.
Ostatecznie ewakuacja pasażerów rozpoczęła się na rozkaz kapitanatu. O 23.10 w stronę lądu odpłynęły pierwsze łodzie ratunkowe. O 4.46 operacja została zakończona. Bez udziału kapitana, który, jak twierdzą świadkowie, odjechał wcześniej z portu taksówką.
Z nagrania wynika zatem, że przez godzinę po uderzeniu w podmorskie skały, kapitan usiłował wmówić swoim rozmówcom, że nic się nie stało i nie potrzebuje pomocy.
Według przesłuchanych już przez prokuraturę członków załogi, w tym czasie można było spokojnie ewakuować statek i uniknąć ofiar.
W sobotę kapitan Francesco Schettino został aresztowany pod zarzutem nieumyślnego spowodowania śmierci oraz opuszczenia statku. Dziś odbędzie się jego pierwsze przesłuchanie w prokuraturze w Grosseto.
IAR/PAP