Władze zdecydowały się na takie posunięcie już po raz drugi od czasu wystąpienia awarii w czwartek w ubiegłym tygodniu. Ekipom naprawczym udało się przywrócić dostawy prądu w niektórych rejonach, ale większość kraju nadal jest jego pozbawiona. Prezydent Nicolas Maduro utrzymuje, że awaria jest rezultatem "wspieranego przez USA sabotażu", ale jego przeciwnicy twierdzą, że jest to rezultat niekompetencji i korupcji. Brak prądu powoduje z kolei, że domy mieszkalne pozbawione są wody, nie działają telefony komórkowe, a przed nielicznymi czynnymi stacjami benzynowymi, zasilanymi własnymi generatorami, tworzą się gigantyczne kolejki samochodów. W sklepach pozbawionych prądu psuje się żywność, której i tak brakuje. Te, które mają własne generatory, oblegane są przez tłumy zdenerwowanych klientów. Dramatyczna sytuacja utrzymuje się w szpitalach. Awaria systemu energetycznego uniemożliwia ich normalną pracę, w tym przeprowadzanie dializ u pacjentów z niewydolnością nerek. Według niezależnych źródeł od soboty zmarło z tego powodu 15 osób. Doprowadzeni do ostateczności mieszkańcy stołecznego Caracas i innych miast Wenezueli atakowali w nocy z soboty na niedzielę policjantów. Na głównych ulicach wznoszono barykady i podpalano opony samochodowe. "Gdybym mogła, wzięłabym to, co mam, a mam niewiele, i wyjechałabym z tego kraju" - powiedziała 31-letnia mieszkanka Caracas Renee Martinez. "To jest nie do zniesienia. Wszystkiego tutaj brakuje, teraz nawet prądu" - dodała. Juan Guaido, który ogłosił się tymczasowym prezydentem Wenezueli ogłosił w niedzielę, że zwróci się do parlamentu, by wydał dekret wprowadzający stan wyjątkowy, aby stawić czoło sytuacji spowodowanej awarią. Awaria pogłębiła i tak już drastyczny kryzys gospodarczy i polityczny Wenezueli.