Jak poinformował Nic Deka, dyrektor regionalny tasmańskiej służby ochrony przyrody, uczestników akcji czeka trudne zadanie. Już pierwsze wysiłki, zmierzające w kierunku uwolnienia grindwali pokazały, jakie wyzwania trzeba będzie pokonać. Pracownicy ochrony przyrody i ochotnicy stali zanurzeni po pierś w wodzie i pomagali ssakom. - Przychodzi moment, w którym grindwal staje się lekko wyporny. Wtedy pozwalamy łodzi pomóc mu wejść do kanału, a następnie zwierzę zostaje wypuszczone - poinformował Deka. Wypuszczenie każdego z nich to trzydziestominutowa podróż w dwie strony, ponieważ grindwala należy odtransportować spory kawałek od reszty ssaków. W przeciwnym razie natychmiast zawracają i wracają do zagrożonych członków swojej grupy. W ten sposób mogą utknąć ponownie - zauważa "The Guardian". "To takie trudne wydarzenie" W czasie konferencji prasowej biolog morski z Tasmanii dr Kris Carlyon powiedział dziennikarzom, że już około jedna trzecia zwierząt nie żyje, a eksperci nie wiedzą, co spowodowało masowe wpłynięcie grindwali na mieliznę i wypływanie na brzeg. Jak podkreślił, nieunikniona jest w najbliższych dniach śmierć kolejnych ssaków. - Zaakceptujemy fakt, że stracimy trochę zwierząt - stwierdził. - To tak trudne wydarzenie, że każdego uratowanego grindwala uważamy za sukces. Skupiamy się na tym, by mieć tak dużo ocalałych, jak tylko się da - podkreślił. Biolog morski zauważył, że jest wiele różnych czynników, które mogą wpływać na to, że grindwale mogą utknąć na mieliźnie. - Często jest to zwykłe nieszczęście. Jeden lub dwa z nich wpadają w tarapaty, a reszta grupy może za nimi podążyć - wyjaśnił. Eksperci z zakresu biologii morskiej szukają też bezpiecznego sposobu na utylizację szczątków 90 zwierząt które padły. Ich liczba może się jeszcze zwiększyć. Rozważane jest przetransportowanie ich na pełne morze lub użycie lądowego wysypiska odpadów.