- Bardzo rzadko zdarza się, by ktoś z tytułem księcia był oskarżony o zabójstwo, ale nikt w Wielkiej Brytanii nie stoi ponad prawem - zaznaczył sędzia David Bean z sądu karnego w Old Bailey. We wtorek książę został uznany za winnego zabicia 32-letniego Bandara Abd Allaha Abd al-Aziza. Nastąpiło to 15 lutego w jednym z pokojów w luksusowym hotelu Landmark w zachodniej części Londynu. Ofiara została uduszona; na twarzy były ślady ugryzienia, a na ciele - liczne ślady uderzeń. Służący dzielił pokój z księciem. Do zabójstwa doszło, gdy książę i jego służący wrócili z imprezy walentynkowej, na której Saud spożył dużą ilość szampana i koktajli alkoholowych. W ocenie prokuratury ślady ugryzień dowodzą, że zabójstwo miało "podtekst seksualny". Książę przyznał się do nieumyślnego spowodowania śmierci, lecz nie do morderstwa. Zaprzeczył też innemu zarzutowi: spowodowania poważnych obrażeń na ciele w związku z wcześniejszym incydentem pobicia służącego w windzie, co zostało zarejestrowane przez kamery w hotelu. Według księcia, on i jego służący byli przyjaciółmi i osobami heteroseksualnymi. Według prokuratury, "wydaje się oczywiste", że książę jest "albo homoseksualistą, albo przejawia inklinacje homoseksualne". Obrona wskazywała, że ujawnienie homoseksualnych skłonności księcia oznacza, iż po powrocie do Arabii Saudyjskiej grozi mu kara śmierci. W ocenie rzeczoznawców, gdyby do zabójstwa doszło w Arabii Saudyjskiej, to nie zostałoby ono w ogóle publicznie ujawnione, a cała sprawa zostałaby zatuszowana. Saud, którego matka jest córką saudyjskiego króla, w chwili aresztowania twierdził, że ma dyplomatyczny immunitet i legitymował się dyplomatycznym paszportem. Władze brytyjskie potwierdziły jednak, że nie ma statusu dyplomatycznego. Świadkowie zeznali, że Bandar, sierota przygarnięty przez niskiej rangi urzędnika z Dżedy, był traktowany przez swego pana jak niewolnik.