Mjr Olgierd C., dziś 37-letni oficer wojsk specjalnych, w czwartek kolejny raz był przesłuchiwany jako świadek w procesie czterech jego byłych podwładnych z Afganistanu: ppor. Łukasza Bywalca, chor. Andrzeja Osieckiego, plut. rez. Tomasza Borysiewicza i szer. rez. Damiana Ligockiego (zgadzają się na podawanie ich danych) oskarżonych o zbrodnię wojenną zabójstwa cywilów i ostrzelania niebronionego cywilnego obiektu. Sprawa Nangar Khel wróciła do WSO po wyroku Izby Wojskowej Sądu Najwyższego, który część orzeczenia (uniewinnienie Olgierda C. i dwóch starszych szeregowych) utrzymał w mocy, a uchylił do ponownego rozpoznania sprawy Bywalca, Osieckiego, Borysiewicza i Ligockiego. Teraz C. zeznaje jako świadek. Z przesłuchaniem jego oraz dwóch pozostałych byłych oskarżonych Sąd Najwyższy, uchylając wyrok do ponownego rozpoznania, wiązał nadzieję na uzyskanie nowych informacji. Jak podkreślono, świadek ma obowiązek zeznawać prawdę pod groźbą kary za fałszywe zeznania, a oskarżony na swą obronę może kłamać. Również prokurator wojskowy przyznał, że być może dzięki przesłuchaniu uniewinnionych jako świadków uda się uzyskać nową wiedzę o przebiegu zdarzenia pod Nangar Khel. Major zeznał, że zadanie wyjazdu w okolice Nangar Khel, aby sprawdzić, czy są tam jeszcze talibowie i ostrzelać ich kryjówki w lesie, stawiał swym podwładnym ustnie. - W jego treści nie było nic, co by nakazywało ostrzeliwanie wiosek. Gdyby tak było, natychmiast rozniosłoby się po bazie: czy wiecie, co ten dowódca wymyślił? Żołnierze lubią plotkować, były z tym już wcześniej problemy" - podkreślał. "Gdybym dostał rozkaz, który łamie prawo, domagałbym się otrzymania go na piśmie - porucznik Bywalec do tego nie dążył, w ogóle nie sporządził dokumentu na piśmie dla swego plutonu szturmowego - zauważył. Świadek opowiadał, że kiedy dotarły informacje o ostrzale wioski - czego, jak podkreślał, nigdy nie zlecał - i meldował o tym swemu dowódcy, to choć nie wiedział, co dokładnie się tam stało, był pewien jednego: "że coś poszło nie tak, jak powinno i doszło do działań nieplanowanych". - Czułem, że za niewłaściwe wykonanie zadania byli odpowiedzialni Osiecki i Borysiewicz, a Bywalec nie - mówił mjr C. Wcześniej podkreślał, że podporucznik Bywalec, młody oficer, miał niewielkie doświadczenie, szczególnie w porównaniu z zaprawionymi na innych misjach bojowych chor. Osieckim i plut. Borysiewiczem. Major oceniał, że Bywalec - choć starszy od nich stopniem, pozostawał pod ich wpływem. Tłumacząc, czemu nie próbował aktywnie wyjaśniać zajść już na miejscu, mjr C. mówił, że wolał przyjąć bierną postawę i pozostawić to prokuraturze i Żandarmerii Wojskowej (o pracy SKW miał nienajlepsze zdanie), bo nie chciał być posądzany o wpływanie na bieg śledztwa. - Ale podejrzewałem, że coś się dzieje wokół mnie. Zgłaszałem dowódcy kontyngentu gen. Markowi Tomaszyckiemu (niedługo zostanie wiceszefem Sztabu Generalnego - PAP), że odpowiedzialność jest zrzucana na mnie. Czułem wsparcie przełożonych - dodał. 16 sierpnia 2007 r. w wyniku ostrzału z broni maszynowej i moździerza wioski Nangar Khel - na miejscu zginęło sześć osób: dwie kobiety i mężczyzna - pan młody przygotowujący się do uroczystości weselnej oraz troje dzieci; dwie kolejne osoby zmarły w szpitalu. We wrześniu 2007 r. dowództwo zawarło porozumienie ze starszyzną wioski. Poszkodowanej rodzinie wypłacono odszkodowania, a ranne kobiety trafiły na leczenie do Polski. Żołnierze po powrocie do kraju byli przez pewien czas aresztowani.