Comey, dotychczasowy dyrektor FBI, został we wtorek zwolniony, co miało być następstwem rekomendacji jego przełożonego, prokuratora generalnego Jeffa Sessionsa, który miał ocenić, że "nie jest on w stanie skutecznie kierować" ważną agencją federalną. Jednak w wywiadzie dla NBC prezydent powiedział, że to on sam zadecydował o dymisji szefa FBI. "Zamierzałem zwolnić Comeya. To moja decyzja (...). Miałem go zwolnić niezależnie od rekomendacji". Przyznał ponadto, że wcześniej pytał szefa FBI, czy jest (Trump) objęty śledztwem w sprawie kontaktów osób z jego otoczenia z Rosją. Trump dodał, że został trzykrotnie zapewniony przez Comeya, że dochodzenie to nie dotyczy prezydenta. Media zwróciły uwagę, że nie udostępniono żadnych informacji na potwierdzenie tych słów. Trump dodał w rozmowie z NBC, że w FBI pod rządami Comeya panowało zamieszanie. Wśród zarzutów pod adresem Comeya, jakie znalazły się w rekomendacji Sessionsa, padła też uwaga, że stracił on zaufanie swoich podwładnych. Zaprzeczył temu w czwartek pełniący obowiązki szefa FBI Andrew McCabe, który powiedział przez komisją Senatu USA ds. wywiadu, że były dyrektor Biura "cieszył się szerokim poparciem FBI i cieszy się nim nadal". "Mam jak najwyższy szacunek dla dyrektora Comeya (...). Praca z nim była największym przywilejem w mojej karierze zawodowej" - dodał McCabe. Odmówił jednak odpowiedzi na pytanie, czy kiedykolwiek słyszał o tym, by Comey powiedział Trumpowi, że nie jest objęty śledztwem. Kilka dni przed zwolnieniem go z funkcji szefa FBI Comey poprosił o przyznanie dodatkowych funduszy na przyspieszenie śledztwa w sprawie ingerencji Rosji w amerykańską kampanię wyborczą i powiązań osób z otoczenia obecnego prezydenta z przedstawicielami Kremla. Przedmiotem dochodzenia jest też ewentualna "koordynacja" działań - jak to ujął Comey - między stroną rosyjską a sztabem wyborczym Trumpa. Demokraci, a nawet niektórzy republikanie, zarzucają administracji Trumpa, że zwolnienie szefa FBI było motywowane politycznie. Przyspieszyło to dochodzenie Kongresu w sprawie powiązań osób z otoczenia obecnego szefa państwa z przedstawicielami Kremla, a zarazem wzbudziło obawy, że demokratyczni kongresmeni będą blokowali zatwierdzenie nominowanego przez Trumpa kandydata na następcę Comeya.