Na demonstrację w Charlottesville przybyło ponad tysiąc członków skrajnej prawicy. W tłumie pojawili się również orędownicy wyższości białej rasy, członkowie Ku Klux Klanu oraz neonaziści. Dwudziestoletni mężczyzna, który rozpędzonym samochodem wjechał w tłum kontrmanifestantów zabijając 32-letnią kobietę, zdradzał sympatie nazistowskie. Prezydent Donald Trump, odnosząc się do starć pomiędzy białymi nacjonalistami a ich przeciwnikami, potępił przemoc, ale winą obarczył "wiele stron". Ta wypowiedź wywołała krytykę nie tylko ze strony demokratów, ale również członków jego własnej partii. Wielu republikanów wezwało prezydenta, by wyraźnie odciął się od ruchów rasistowskich i jednoznacznie potępił uczestników demonstracji w Charlottesville. "Panie prezydencie. Musimy nazywać zło po imieniu. To byli biali rasiści i doszło do aktu terrorystycznego" - mówił republikański senator z Kolorado Cory Gardner. Inny polityk tej partii Orrin Hatch argumentował, że jego brat nie po to oddał życie w walce z Hitlerem, by idee nazistowskie pozostały niezakwestionowane. W podobnym tonie wypowiedzieli się też między innymi Paul Ryan i Ted Cruz. Słowa Trumpa spowodowały, że w Chicago doszło do manifestacji, na którą przyniesiono kukłę prezydenta z napisem "faszysta". Obok niego była też kukła wiceprezydenta Mike'a Pence'a.Biały Dom wydał wczoraj oświadczenie tłumacząc, że potępiając nienawiść, przemoc i nietolerancję amerykański prezydent miał także na myśli Ku Klux Klan, neonazistów i inne grupy ekstremistów. Sam Donald Trump nie zabrał od soboty głosu w tej sprawie.