O sprawie napisał amerykański portal śledczy ProPublica. Jak się okazało się, syn prezydenta (ze swoim synem) był przyjmowany na miejscu z wszelkimi honorami, pod czujnym okiem amerykańskich i lokalnych służb. Spotkał się m.in. z mongolskim przywódcą Khaltmaagiinem Battulgą, a o swojej podróży informował na bieżąco w mediach społecznościowych. Zachwycał się m.in. tym, że "przebył wiele kilometrów konno"; że krajobrazy Mongolii "to jedne z najpiękniejszych miejsc, jakie kiedykolwiek widział"; że "po takim doświadczeniu jest rozczarowany, iż musi wrócić" do codziennego życia. Innymi słowy - o podróży nie zapomniał. Ale jeszcze bardziej przypomnieli o tym amerykańscy dziennikarze, ujawniając, że syn prezydenta zabił w czasie polowania owcę argali, bardzo rzadki gatunek - charakteryzujący się ogromnymi, zakrzywionymi rogami - któremu grozi wyginięcie. Dlatego na odstrzał trzeba uzyskać specjalne pozwolenie. Młody Trump je dostał, jednak - jak pisze ProPublica - dopiero 2 września, czyli już po opuszczeniu Mongolii. Co więcej, takich zezwoleń wydano w regionie, gdzie przebywał Trump jr, zaledwie trzy, a przyznanie takiego prawa jest mało przejrzyste, oparte na "pieniądzach, układach i polityce". "Jakie są szanse na to, że mongolski rząd zgodziłby się na coś takiego, gdyby nie chodziło o syna prezydenta USA?" - pyta prof. Kathleen Clark, specjalizująca się w etyce prawnej na Uniwersytecie w Waszyngtonie. W odpowiedzi na te kontrowersje, rzecznik Trumpa jr. odpowiedział, że to była prywatna wycieczka, a tygodniowa wyprawa myśliwska została kupiona na aukcji charytatywnej National Rifle Association, jeszcze zanim jego ojciec ogłosił start w wyborach.