Remigiusz Półtorak, Interia: Zacznijmy trochę prowokacyjnie. Załóżmy, że Wrocław i Dolny Śląsk nie mają możliwości korzystania z funduszy unijnych. Potrafi sobie pani wyobrazić, jakby to wyglądało? Magdalena Bednarska-Wajerowska: - Szczerze? Trudno sobie coś takiego wyobrazić. Chociaż z drugiej strony, trzeba mieć świadomość, że kiedyś do takiej sytuacji dojdzie. Już teraz, w nowym okresie programowania, czyli 2021+ dostaniemy mniej środków niż w bieżącej perspektywie, ponieważ będziemy tzw. regionem przejściowym. A to wiąże się z ograniczeniem przyznawanej alokacji. Tym bardziej, że jest ona mniejsza również dla Polski. - Mówiąc wprost, gdybyśmy w 2014 roku nie otrzymali środków unijnych, na pewno nie bylibyśmy jednym z najszybciej rozwijających się regionów nie tylko w Polsce. Jakość życia mieszkańców nie uległaby takiej poprawie. Jak bardzo Wrocław i Dolny Śląsk zmieniły się w ostatnich latach dzięki środkom z Unii Europejskiej? - Bardzo. Gdziekolwiek jestem, często widzę tablice, które informują o wsparciu unijnym. Pewnie, że z racji pracy zwracam na to szczególną uwagę, ale one naprawdę dają się zauważyć. I pojawia się taka myśl: "Rozliczaliśmy ten projekt" albo "Ten zabytek architektury ma dach ze środków europejskich" albo jeszcze "Ten szlak był finansowany z funduszy unijnych". Nie wspominając o drogach czy kolei. W zasadzie nie ma sfery usług publicznych, w której nie znaleźlibyśmy finansowania z UE. Które obszary życia najbardziej na tym zyskały? - Największe środki były przeznaczone na niską emisję i termomodernizację, czyli inwestycje proklimatyczne i oczywiście przedsiębiorczość, w tym na badania i rozwój. Myślę tu o różnych formach wsparcia, nie tylko o dotacjach dla przedsiębiorstw, ale także o inkubatorach, o uzbrajaniu terenu. - To były obszary, które skorzystały najbardziej. Do tego trzeba dodać inwestycje związane z infrastrukturą drogową i kolejową. Ten zakres był dość duży, bo np. przed dwoma laty na rewitalizację w osiemnastu miejscowościach województwa zostało przeznaczonych 40 milionów złotych. To był poważny zastrzyk? - W 2018 roku rzeczywiście wynegocjowaliśmy dodatkową pulę na rewitalizację. Podjęliśmy ryzyko, mimo braku zatwierdzenia przez Komisję Europejską i uwolniliśmy szybciej środki z tzw. rezerwy wykonania. Dzięki temu wybraliśmy więcej projektów do dofinansowania. One są teraz w trakcie realizacji, wiele z nich ma być skończonych w tym roku. Jak dużo pieniędzy z UE zostało wykorzystanych w ciągu tych kilku lat do inwestycji na Dolnym Śląsku? - Wysokość programu to 2,2 mld euro, czyli 9,66 mld złotych. Z tego 6,94 mld zł pochodzi z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego, a 2,7 mld zł - z Europejskiego Funduszu Społecznego. Poziom kontraktacji środków na dzisiaj to ok. 76 procent, a projektów, które są wybrane do dofinansowania - ok. 86 proc. Czyli ok. 14 procent alokacji nie znalazło jeszcze swojego przeznaczenia. Głównie są to pieniądze z EFS. Natomiast z tego, co już rozliczyliśmy, 46 proc. całej alokacji (czyli 4,57 mld zł) trafiło do beneficjentów. Pieniądze zostały wypłacone. Komisja Europejska zwróciła nam ponad 40 proc. Jakie jest zagrożenie, że pieniądze, które nie zostały jeszcze wykorzystane przepadną? - Nie widzę na dzisiaj takiego ryzyka. Projekty mogą być rozliczane do 2023 roku. Ale też chyba nie ma pewności, że wszystkie projekty zostaną skończone zgodnie z planem? - Tego nigdy nie można być pewnym. Na rynku zdarzają się różne rzeczy, czasami wykonawcy rezygnują. Możemy powiedzieć, że te, na które podpisano umowy, są w trakcie realizacji. Natomiast jako instytucja zarządzająca dążymy do tego, żeby każde przyznane euro było wydatkowane i rozliczone. Jaki procent umów został rozwiązany od początku? - Około 10 procent. Jakie jest największe ryzyko w tego typu sytuacjach? Wzrost cen, brak podwykonawców... - W projektach infrastrukturalnych to przede wszystkim sytuacja na rynku związana ze wzrostem cen albo brakiem siły roboczej. To jest duże zagrożenie dla beneficjenta. Są teraz takie problemy? - Powiedziałabym raczej, że były. Spowodowane właśnie wzrostem cen i siłą roboczą. Zresztą, widzę tu związek przyczynowo-skutkowy. W praktyce wyglądało to tak, że projekty, które były szacowane w roku 2016, dwa-trzy lata później, w momencie realizacji, były droższe. Jeżeli mogliśmy, to pomagaliśmy beneficjentom, zwiększając np. poziom dofinansowania i dając dodatkowe środki. Które projekty z dofinansowaniem unijnym w ostatnich latach wskazałaby pani jako szczególnie istotne dla mieszkańców Dolnego Śląska? - Niewątpliwie obwodnica Jeleniej Góry, która bardzo długo była w planach, a dzięki bieżącemu programowi udało się ją wreszcie zrealizować. Od ubiegłego roku można nią jeździć, co niewątpliwie usprawniło komunikację nie tylko miasta, ale również terenów znajdujących się dookoła, w tym do ośrodków turystycznych w Karkonoszach. - Są też inne przykłady - budynków pasywnych, użyteczności publicznej, takich jak np. przedszkola. Jedno jest w Podgórzynie koło Jeleniej Góry i oprócz funkcji podstawowej, ma również walor edukacyjny dla lokalnej społeczności. 85 procent kosztów pokryły środki unijne. Podobne przedszkole jest też w Strzegomiu. Tam dofinansowanie wyniosło ok. 10 mln złotych, a koszt całości - 16 milionów. - Ciekawe są też projekty grantowe, takie jak np. redukcja emisji kominowej. Mieszkańcy Dolnego Śląska z dofinansowaniem pieniędzy unijnych mogą wymieniać piece węglowe na gazowe albo inne źródło energii. Właśnie teraz są podpisywane umowy o takie dofinansowanie. Inny projekt, dotyczy montowania ogniw fotowoltaicznych. Zrealizowało go Stowarzyszenie "Wolna Przedsiębiorczość" ze Świdnicy. Obejmował kilka gmin. - Jest dużo projektów związanych z modernizacją dróg wojewódzkich albo linii kolejowych. Sztandarowym, można powiedzieć, jest reaktywacja linii w Bielawie albo modernizacja torów do Trzebnicy czy do Jelcza-Laskowic. Te ostatnie są o tyle ważne, że wpływają na transport aglomeracyjny wokół Wrocławia. A w samym Wrocławiu? - Ulica Buforowa, która była uznawana za najbardziej zakorkowaną. Dzięki Regionalnemu Programowi Operacyjnemu jest na końcowym etapie realizacji, a komunikacja jest już ułatwiona. A projekty związane z szeroko rozumianą kulturą. W tym obszarze jest również widoczne wsparcie unijne? - Częściowo tak - myślę o finansowaniu m.in. odnowy zabytków, czyli zachowania dziedzictwa kulturowego - chociaż trzeba przyznać, że nie jest to ulubiony temat Komisji Europejskiej. Jeżeli spojrzymy na nowy okres programowania, to w katalogu działań nie ma w zasadzie dużego wsparcia ani dla kultury, ani dla turystyki. Zdecydowanie bardziej widać akcent na działania prośrodowiskowe, związane z niską emisją i przedsiębiorczość. To wybiegnijmy trochę w przyszłość. Na co powinny być środki w pierwszej kolejności w nowej perspektywie finansowej? Przede wszystkim niska emisja? - Wydaje się, że tak. To powinien być temat przewodni. Zresztą, widać to po polityce prowadzonej przez Brukselę i po ustanowieniu odrębnych funduszy, które są z tym związane. Komisja Europejska zdaje się na to stawiać. W rozporządzeniu widnieją tzw. koncentracje tematyczne. W zakresie Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego 30 procent środków ma zostać przeznaczonych na cel, który obejmuje niską emisję i inne działania prośrodowiskowe, dotyczące kanalizacji, termomodernizacji czy produkcji energii ze źródeł odnawialnych.