W ostatnich dniach oburzenie wywołała informacja przewodniczącego speckomisji prowadzącej wznowione śledztwo w sprawie Krwawej Niedzieli, że przedstawienie finalnego raportu opóźni się... o rok. Od ponownego rozpoczęcia dochodzenia niedługo mija dekada, a od przesłuchania ostatniego świadka - cztery lata. Czternaście ofiar Krwawa Niedziela to jedna z najczarniejszych kart we współczesnej historii Irlandii Północnej i Wielkiej Brytanii. 30 stycznia 1972 roku służący w Derry żołnierze brytyjscy z 1 Regimentu Spadochroniarzy otworzyli ogień do nieuzbrojonych uczestników pokojowej demonstracji (w której uczestniczyli w zdecydowanej większości katoliccy mieszkańcy miasta) występującej w obronie praw człowieka i protestującej przeciwko wprowadzeniu prawa umożliwiającego aresztowanie każdego Irlandczyka tylko na podstawie samych podejrzeń o działalność terrorystyczną. Na miejscu zginęło 13 osób, czternasta zmarła w szpitalu. Wszyscy zabici to mężczyźni - chociaż w przypadku sześciu z nich, którzy nie mieli jeszcze skończonych siedemnastu lat, bardziej właściwe byłoby określenie: chłopcy. Żołnierze strzelali, by zabić - wszystkie ofiary miały rany postrzałowe w górnej części tułowia i głowach. Krwawa Niedziela była katalizatorem konfliktu - terror stosowany przez obie strony osiągnął szybko niespotykaną skalę, liczbę ofiar "The Troubles" niedługo już zaczęto liczyć w setkach. Dowódca akcji, pułkownik Derek Wilford, został odznaczony przez królową Elżbietę II. Jakiś czas temu, w wywiadzie dla BBC, wciąż bronił swej decyzji. Twierdził, że z rejonu, z którego nadchodziła demonstracja słychać było strzał. Żołnierze mogli więc przypuszczać, że protestujący są uzbrojeni, a sytuacja była napięta do ostateczności... Dzisiaj Wilford mieszka za granicą - wciąż obawiając się zemsty IRA, zaś rodziny ofiar nie są w stanie doczekać się odpowiedzi, dlaczego zginęli ich bliscy. W marcu 1972 pierwsze dochodzenie "wykazało", że akcja była usprawiedliwiona i przeprowadzona została w obronie własnej żołnierzy, mimo że nie udowodniono, iż demonstranci w jakikolwiek sposób atakowali żołnierzy, a do tego żaden ze spadochroniarzy nie odniósł najmniejszych obrażeń. W 1999 roku śledztwo wznowiono, ale speckomisja oznajmiła niedawno, że raportu nie będzie w ciągu najbliższych 12 miesięcy. Prace przeciągną się więc do 2009 roku, kiedy minie dziesięć lat od wznowienia śledztwa i cztery lata od przesłuchania ostatniego świadka. John Kelly, którego brat Michael został zastrzelony podczas demonstracji nie kryje swego oburzenia w rozmowie z dziennikarzem "The Times". - Jesteśmy jednocześnie zdumieni, rozbici wewnętrznie jak i coraz bardziej wściekli kolejnym opóźnieniem - mówi. Przewodniczący komisji, Lord Saville of Newdigate, przysłał wszystkim członkom rodzin pisemne zawiadomienie o opóźnieniach połączone z przeprosinami i wyjaśnieniem, iż "źle oszacowano potrzebny na pracę czas". Tylko prawnicy są szczęśliwi? Ale zwłoka oburza nie tylko bezpośrednich zainteresowanych poznaniem prawdy. Ujawniono bowiem, że koszta dotąd przeprowadzonych prac komisji przekroczyły 180 milionów funtów - z czego połowa to honorarium zaangażowanych w sprawę prawników. To rozwścieczyło nawet konserwatywnych polityków Irlandii Północnej, którzy uważają, że przewlekanie sprawy to efekt chciwości prawników. Przedłużenie śledztwa o rok oznacza, że opinii publicznej raport w sprawie Krwawej Niedzieli przedstawiony zostanie najwcześniej na początku 2010 roku - po tym, jak zapoznają się z nim władze Irlandii Północnej. Ostatnio Martin McGuinness, jeden z liderów IRA, a dzisiaj polityk Sinn Fein, oświadczył, że okazuje się, iż najkosztowniejsze w dziejach współczesnej Wielkiej Brytanii dochodzenie było niepotrzebne. Zamiast tego wystarczyłyby, zdaniem McGuinnessa, oficjalne przeprosiny brytyjskiego rządu. Słowo "Przepraszamy za Derry" w Londynie nie padły jednak nigdy. Szymon Kiżuk