Jeżeli Juncker zostanie wybrany we wtorek na szefa KE, to uzyska znaczny wpływ na narodowe ustawodawstwo w krajach członkowskich, na które coraz mocniej wpływa Bruksela - znacznie bardziej, niż chciałaby przyznać większość polityków w Berlinie czy w niemieckich krajach związkowych - czytamy w opublikowanym we wtorek komentarzu. Jego autor zaznacza, że Juncker z pewnością nie dostałby tego stanowiska, gdyby to szefowie rządów decydowali o nominacji. Jak wyjaśnia, szefowie rządów krajów UE nigdy nie zagłosowaliby przeciwko dużemu krajowi UE, jakim jest Wielka Brytania, chcąc zapobiec, by Londyn jeszcze bardziej oddalił się od UE. W osobie Junckera kanclerz Angela Merkel dostała szefa KE, którego "nigdy nie chciała i który jest jej zdaniem nieobliczalny" - twierdzi "Die Welt". Komentator zwraca uwagę, że w minionych latach oboje raz po raz "grali sobie na nerwach". Merkel prawdopodobnie przewiduje, że w przyszłości takie sytuacje mogą zdarzać się jeszcze częściej niż dotychczas. Czy zwycięstwo Parlamentu Europejskiego nad szefami rządów w procesie wyznaczania przewodniczącego Komisji Europejskiej oznacza, że UE stała się bardziej demokratyczna? - pyta autor komentarza. "Kto uważa, że Europa stała się bardziej demokratyczna i zyskała większą legitymację, ten myli się" - odpowiada sam sobie dziennikarz. Jego zdaniem pomysł wyznaczania przez partie europejskie należące do jednej "rodziny politycznej" wspólnego kandydata nie spełnił swojego celu - nie sprawił, że do urn wyborczych poszło więcej osób. Frekwencja była tak niska (43 proc.) jak w 2009 roku - przypomina komentator. Dlaczego wybór szefa KE przez parlament wybrany tylko przez 43 proc. mieszkańców ma być bardziej demokratyczny od wyboru dokonanego przez szefów rządów, potwierdzonych w narodowych wyborach przy znacznie większej frekwencji? - zastanawia się "Die Welt". Zdaniem komentatora niekończące się debaty o tym, komu "przysługuje demokratyczny puchar", nie mają sensu. Chodzi o jakość decyzji w Brukseli - muszą one prowadzić do pokoju, miejsc pracy i opieki społecznej. "Z pewnością Merkel będzie miała w przyszłości trudniej niż dotychczas" - ocenia "Die Welt". Jak wyjaśnia, niemieckiej kanclerz brak jest po odejściu prezydenta Francji Nikolasa Sarkozy'ego, z którym przez pewien czas dominowała Europę, sojuszników. Równocześnie w osobie premiera Włoch Matteo Renzi ma przed sobą "zimnego jak lód i kutego na cztery nogi oponenta", który stoi na czele potężnej koalicji krajów pogrążonych w kryzysie i dążących do rozmycia dyscypliny budżetowej. Zdaniem "Die Welt" w Brukseli powstanie szeroka koalicja złożona z PE, rządów krajów z południa Europy, mniejszych krajów UE oraz znacznej części Komisji Europejskiej. Będzie ona usiłowała osłabić rolę Berlina, odbieraną od lat jako dominację, a także rozmiękczyć kurs stabilizacyjny i rozbudować istniejącą już faktycznie unię transferową. Po drugiej stronie powstanie wokół Niemiec i Finlandii "krucha mniejszość" krajów, które są odmiennego zdania. Kolejną linią frontu będzie konflikt o to, czy uwspólnotowienie ważnych obszarów unijnej polityki będzie postępowało naprzód. Era odchodzącego szefa KE Jose Manuela Barroso przebiegała pod znakiem konsolidacji po "megarozszerzeniu" w 2004 roku i kryzysie finansowym. W czasie ery Junckera konieczne będzie rozwiązanie fundamentalnych problemów przyszłego współżycia, co doprowadzi zapewne do zaostrzenia walk o podział (funduszy). "Należy liczyć się z tym, że Niemcy będą w UE bardziej izolowane niż w minionych latach i stracą możliwość kształtowania unijnej polityki. Juncker - spokojny i doświadczony taktyk będzie musiał bardzo się starać, by ster nie wymknął mu się z ręki. Ma przed sobą trudne lata" - konkluduje komentator "Die Welt".