Ryszard Czarnecki (PiS) jest jednym z 14 wiceprzewodniczących Parlamentu Europejskiego i - obok Bogusława Liberadzkiego - jednym z dwóch Polaków pełniących tę funkcję w obecnej kadencji. O jego odwołanie już przed blisko miesiącem zaapelowali szefowie czterech frakcji - centroprawicy (m.in. PO), centrolewicy (m.in. SLD), zielonych i liberałów. Do tego obozu szybko dołączyła piąta, mocno lewicowa frakcja GUE/NGL. Powodem jest porównanie przez Czarneckiego europosłanki Róży Thun (PO) do szmalcowników, czyli Polaków wymuszających szantażem pieniądze od Żydów ukrywających się podczas wojny bądź wydających ich Niemcom dla własnych korzyści. - Podczas II wojny światowej mieliśmy szmalcowników, a dzisiaj mamy Różę von Thun und Hohenstein - oznajmił Czarnecki w rozmowie z serwisem Niezalezna.pl. To był jego komentarz do wypowiedzi Thun pod rządami PiS dla francusko-niemieckiej telewizji ARTE. Wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego można odwołać "za poważne uchybienia" większością 2/3 oddanych głosów, ale jednocześnie nie może ich być mniej od 376 (czyli ponad połowa pełnego składu izby). Frakcje, których szefowie wzywali Czarneckiego do ustąpienia, mają potrzebną większość z grubym okładem. Ale Czarnecki nie traci nadziei na wykruszenie się niektórych europosłów z tego bloku - jeśli nie poprzez sprzeciw wobec jego odwołania, to przynajmniej przez wstrzymanie się od głosu. Wprawdzie część europosłów PiS już dość dawno pogodziła się z porażką, ale z centrali PiS w Warszawie jeszcze parę dni temu - wedle nieoficjalnych informacji - miały płynąć sygnały, by się nie poddawać i walczyć o utrzymanie posady przez Czarneckiego. Mejling, listy do europosłów i ulotki Najpierw w obronie Czarneckiego wszczęto w Polsce masową akcję mejlingową. Pod koniec stycznia asystenci niektórych europosłów uskarżali się, że listy przychodzą co minutę, zapychają skrzynki, a zakładanie filtrów nie pomaga, bo regularnie zmienia się struktura adresów nadawcy. - Dopiero ten mejling na dobre nagłośnił całą sprawę i poirytował mnóstwo ludzi z powody zablokowanych skrzynek. Bardziej mu zaszkodził, niż pomógł - mówi nam jeden z eurodeputowanych. Natomiast w przeddzień głosowania Czarnecki rozesłał do wielu - choć nie wszystkich - europosłów pojedyncze mejle w różnych wersjach językowych (widzieliśmy m.in. wersję niderlandzką i chorwacką). Tłumaczy w nich, że jego odwołanie będzie groźnym precedensem, który powinien niepokoić wszystkich członków europarlamentu. Czarnecki pisze, że - poprzez jego odwołanie - Parlament Europejski stałby się, co niepożądane, sędzią i prokuratorem w kwestiach politycznego dyskursu w krajach członkowskich. Powtarza swe argumenty, że nie użył słowa "szmalcownik" na określenie Thun, ale zarazem wytyka jej nazywanie oponentów "śmieciami". Thun już przed dwoma tygodniami zaprzeczała. Przekonywała, że swego czasu na Twitterze w odpowiedzi "na obrzydliwy i oszczerczy wywiad" z Jackiem Saryuszem-Wolskim w tygodniku "Sieci", "oczywistą grą słów porównała to do śmieci". Czarnecki w swym liście pije też do Guya Verhofstadta, szefa frakcji liberałów, który - jak pisze europoseł PiS - ma obrażać całe społeczeństwa. Chodzi o wystąpienie Verhofstadta po marszu 11 listopada 2017 r., gdy powiedział - "na ulice Warszawy wyszło 60 tysięcy faszystów, neonazistów, białych suprematystów". Czarnecki przekonuje w swych mejlach, że nie należy go odwoływać - w imię obrony politycznego i językowego pluralizmu oraz wbrew zakusom do politycznej cenzury. Podobne argumenty, choć w dużym skrócie, powtórzono na ulotkach. Antonio Tajani stronnikiem Czarneckiego Sporym sojusznikiem Czarneckiego okazał się przewodniczący Parlamentu Europejskiego - Włoch Antonio Tajani z partii Forza Italia (w latach 90. był rzecznikiem Silvia Berlusconiego) należącej do wspólnej frakcji z PO. Tajaniego łączy z Czarneckim nie tylko serdeczna znajomość na gruncie kibicowskim, ale też pomoc PiS w wyborze Włocha na szefa europarlmentu w styczniu 2017 r. Ceną była - zapośredniczona przez Czarneckiego - obietnica niekrytykowania władz Polski, z której Tajani w zasadzie wywiązuje się do dzisiaj. Podczas narady kierownictwa europarlamentu w zeszłym tygodniu Tajani uparcie i długo forsował pomysły na zastępcze, lżejsze kary Czarneckiego - tymczasowe zawieszenie w obowiązkach wiceprzewodniczącego, okrojenie jego kompetencji, czasowe ograniczenie wizyt zagranicznych. Ale stanowczo odrzucili to szefowie większości frakcji politycznych. Za Czarneckim nie stoi murem nawet jego rodzima frakcja konserwatystów zdominowana przez brytyjskich torysów oraz PiS. Podczas zamkniętych obrad w zeszłym tygodniu swego europosła bronił PiS, ale reszta deputowanych była mocno podzielona. Niektórzy Brytyjczycy mieli namawiać Czarneckiego do polubownego rozwiązania sporu, co jednak - to okazało się niemożliwe - musiałoby oznaczać jego publiczne przeprosiny wobec Thun. Kto za Czarneckiego? Część europosłów PO boi się zarzutów, że poprzez odwołanie Czarneckiego "pozbawi Polskę" ważnego stanowiska w europarlamencie. Szef klubu centroprawicy Manfred Weber (CSU) deklaruje, że jego frakcja byłaby gotowa poprzeć na wakat po Czarneckim polskiego kandydata z klubu konserwatystów, czyli z list PiS. Także wśród - przynajmniej części - torysów jest gotowość do wystawienia kolejnego Polaka na wiceszefa europarlamentu. Ale to kwestia dżentelmeńskiej umowy, bo wybór odbywałby się w zwykłym głosowaniu i ani klub konserwatystów, ani tym bardziej PiS nie mają regulaminowych gwarancji co do tej posady. Kogo szykuje PiS na fotel po Czarneckim? Anna Fotyga (PiS) nie chce (woli dalsze szefowanie podkomisji ds. bezpieczeństwa i obrony), Ryszard Legutko nie wydaje się być zainteresowany dodatkową funkcją, z kolei chyba nie dość chętnych do poparcia znalazłby Tomasz Poręba (PiS). Po Parlamencie Europejskim krąży nazwisko Karola Karskiego (PiS), obecnie jednego z pięciu europarlamentarnych kwestorów (zajmują się sprawami administracyjnymi i finansowymi), a nawet Jadwigi Wiśniewskiej (PiS). Głosowanie nad dyscyplinarnym odwołaniem wiceprzewodniczącego to precedens w Parlamencie Europejskim. Najdotkliwszymi karami dla zwykłych europosłów są - oprócz doraźnego usunięcia przez woźnych z sali obrad - sankcje finansowe. Jerzy Buzek jako szef europarlamentu odebrał 10 dziennych diet Nigelowi Faragowi za obelgi wobec ówczesnego szefa Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya. A Janusz Korwin Mikke został ukarany w 2017 r. odebraniem 30 dziennych diet (to maksymalna kara) za słowa o kobietach. Dzienna dieta to teraz 307 euro. Tomasz Bielecki, Strasburg, Redakcja Polska Deutsche Welle