Partia Demokratyczna ma teraz dzięki temu większość 60 (na 100) głosów w Senacie. Pozwoli to jej, przynajmniej teoretycznie, na przeforsowanie każdej ustawy bez obawy jej zablokowania przez Republikanów metodą "filibuster", tj. niedopuszczania do głosowania przez przeciąganie debaty, do przerwania której potrzeba minimum 60 głosów. Franken pokonał swego republikańskiego rywala, urzędującego senatora Norma Colemana, minimalną różnicą 312 głosów. Początkowe obliczenia wykazywały nieznaczną przewagę Colemana 206 głosami, ale Franken zakwestionował je i doprowadził do ponownego, tym razem ręcznego obliczania głosów, które przyniosło wynik korzystny dla niego. Coleman odwołał się wtedy do sądu. We wtorek wieczorem stanowy Sad Najwyższy zadecydował na korzyść demokratycznego kandydata. Tego samego dnia republikański gubernator Minnesoty, Tim Pawlenty, zatwierdził wygraną Frankena. Coleman uznał swoją porażkę i pogratulował Frankenowi. Oświadczenie gratulacyjne złożył także prezydent Barack Obama. Uzyskanie "superwiększości" w Senacie jest ogromnym sukcesem Demokratów. Eksperci polityczni przestrzegają jednak, że arytmetyczna przewaga 60 głosów nie gwarantuje wcale, że Obamie uda się teraz przepchnąć w Senacie wszystkie reformatorskie projekty. Część Demokratów, głównie z bardziej konserwatywnych stanów południa i środkowego zachodu, głosuje często tak jak Republikanie i niektóre ustawy popierane przez Biały Dom, np. o pakiecie stymulacyjnym dla gospodarki, zostały uchwalone dzięki głosom kilku umiarkowanych Republikanów.