Media społecznościowe są ostatnio zalewane zdjęciami domniemanych terrorystów, którzy mieli znaleźć się wśród uchodźców. Pierwsza taka głośna sprawa dotyczyła Laitha al Saleha, który na jednym zdjęciu pozował z karabinem w ręku, a na drugim w koszulce z napisem "thank you". Sfotografowano go na szlaku migrantów, ciągnących z Turcji do Europy. Podpis pod zdjęciem głosił, iż należał on do Państwa Islamskiego a teraz jest już "uchodźcą". Dziennikarze "demaskują nagonkę" Dziennikarz Associated Press, a za nim BBC i większość mediów, postanowiła jednak "zdemaskować" nagonkę. W artykule, który ukazał się w serwisie yahoo stwierdzono, iż był on dowódcą 700-osobowego oddziału Wolnej Armii Syryjskiej (FSA), był dwukrotnie ranny - raz pod Aleppo i raz pod Kobane - następnie postanowił pojechać do Europy, żeby ściągnąć tam swoją żonę i dzieci, a potem wróci do Syrii dalej będzie walczyć z Assadem, Państwem Islamskim i Al Kaidą (Frontem Nusra). Problem w tym, iż w wersji tej jest bardzo mało szczegółów dających się zweryfikować, a te które są dostępne, nie zgadzają się. Wszystko wskazuje na to, że historia ta została oparta wyłącznie na rozmowie z zainteresowanym, bez jej jakiejkolwiek weryfikacji (dotyczy to również samego nazwiska Laith al Saleh, którego nikt nie potwierdził), a także bez odniesienia do realiów wojny w Syrii. FSA nie jest bowiem strukturą scentralizowaną lecz luźnym konglomeratem oddziałów, przy czym każdy z nich ma swoją nazwę i wchodzi w skład jakiegoś dowództwa. W dodatku oddział 700-osobowy byłby w tym konglomeracie dość silną i znaczącą grupą, której nazwa i dowódca byliby znani - ale jakoś o żadnym Laithie al Salehu nikt nie słyszał. Nie słyszeli o nim w szczególności Kurdowie, a gdyby rzeczywiście walczył w Kobane, to (jeśli nie walczył po stronie Państwa Islamskiego) jego oddział musiałby wchodzić w skład koalicji Burkan al Firat, w której główną rolę odgrywa kurdyjskie YPG i gdzie doskonale znane są nazwy wszystkich oddziałów tworzących tę koalicję. Dziennikarze, którzy "zdemaskowali nagonkę" oraz ci, którzy propagowali "prawdziwą" historię tej osoby, całkowicie zignorowali te wątpliwości, nie dokonali żadnej weryfikacji i nawet nie zapytali o szczegóły, które mogłyby pomóc w dalszej weryfikacji. Obnaża to zarówno ignorancję dotyczącą realiów, jak i skłonność do odrzucania faktów w celu forsowania tezy, iż wśród uchodźców nie ma terrorystów, a twierdzenia przeciwne są - jakoby - oparte na prymitywnych internetowych kolażach i manipulacjach oraz ignorancji. Problem w tym, iż to dziennikarskie partactwo stało się paradygmatem, a odrzucanie weryfikacji życiorysów uchodźców przez dziennikarzy - normą. Weryfikacja czy "sianie nienawiści"? Widać to na przykładzie Osamy Abdul Mohsena. Osama Abdul Mohsen zyskał światową sławę dzięki temu, iż pewne dziennikarka węgierska podłożyła mu nogę, gdy biegł z kilkuletnim synem na rękach w bezpośrednim sąsiedztwie granicy węgierskiej. Później jakiś dziennikarz zrobił z nim wywiad, z którego wynikało, iż był trenerem w syryjskim mieście Deir Ezzor. To wystarczyło, by dostał pracę w jednym z czołowych klubów hiszpańskich, do tego otrzymał mieszkanie oraz został gwiazdą mediów, które rozpisywały się o spotkaniu jego syna z Christiano Ronaldo. Tymczasem w Internecie zaczęły się ukazywać linki do domniemanego profilu Osamy Abdul Mohsena, z którego miało wynikać, że był członkiem Nusry. Zgodnie z zasadą, iż takie oskarżenia są na pewno przejawem "siania nienawiści", nie podjęto ich weryfikacji. Tymczasem 19 września wysunięto znacznie poważniejsze oskarżenia. Według rządzącej w Rożawie (Kurdystanie syryjskim) partii PYD (z którą związana jest większość bojowników YPG i YPJ) Osama Abdul Mohsen jest nie tylko byłym członkiem Nusry, ale - przede wszystkim - odegrał czołową rolę w masakrze Kurdów w Qamiszlo w 2004 r. Zgodnie z tym, co sam Osama Abdul Mohsen mówił o sobie, był on trenerem klubu Fitwa Deir Ezzor. 12 marca 2004 r. klub ten grał mecz wyjazdowy w Qamishlo z klubem Jihad Qamishlo. Qamishlo to miasto kurdyjskie, a Deir Ezzor arabskie. Było to krótko po interwencji amerykańskiej w Iraku i Assad obawiał się powtórzenia scenariusza irackiego w Syrii. W Iraku Kurdowie tworzyli swój autonomiczny, niemal niepodległy, region, co oddziaływało na nastroje również w syryjskiej Rożawie. Arabscy kibice z Deir Ezzor od samego początku prowokowali Kurdów wznosząc hasła antykurdyjskie, antyamerykańskie, obrażające kurdyjskich przywódców Talabaniego i Barzaniego oraz wychwalające Saddama Huseina i operację Anfal (w ramach której wymordowano lub wysiedlono tysiące Kurdów irackich). Kurdowie odpowiedzieli hasłami proamerykańskimi. Wtedy uzbrojeni w metalowe pręty i kamienie Arabowie z Deir Ezzor zaatakowali Kurdów, a wojsko interweniowało po stronie atakujących. W zamieszkach zginęło około 50 Kurdów, a tysiące zostały aresztowane lub zmuszone do wyjazdu z Qamiszlo. Assad ukarał też miasto zakazem jakichkolwiek inwestycji (w tym napraw infrastruktury tj. wodociągów, kanalizacji itp.). Osama Abdul Mohsen, wg oskarżenia PYD, miał być jednym z prowodyrów ataku i miał brać udział w torturowaniu zatrzymanych Kurdów. PYD twierdzi też, że dokonał weryfikacji informacji podanych na profilu (skasowanym już) Osamy Abdul Mohsena na Facebooku i wynika z niego, iż był on członkiem Frontu al Nusra (Al Kaida) i walczył przeciwko siłom YPG w prowincji Hasakah. Reżyserowanie "dramatycznych scen" Oskarżenia te oczywiście nie przesądzają o winie tego człowieka, jednak konieczne jest ich zbadanie. Można jednak mieć wątpliwości, czy media i instytucje takie jak klub Real Madryd będą chciały przyznać się do kompromitacji. Byłaby to bowiem również kompromitacja praktyki nieweryfikowania tego co mówi mediom "uchodźca". Można też przypuszczać, iż taka zasłona medialno-instytucjonalna stanowi nacisk na organy państwa, w tym służby specjalne, by ograniczyć weryfikację. Warto też dodać, że obydwa przypadki wpisują się w szersze zjawisko manipulacji przekazu medialnego. Chodzi o reżyserowanie "dramatycznych scen", manipulacje obrazem, a także wykorzystywanie obrazu z innych zdarzeń. Takie praktyki od lat przestały być monopolem Internetu, lecz są czasem stosowane przez największe serwisy informacyjne, gazety, telewizje itp. Kilka takich manipulacji zostało zdemaskowanych i wywołało skandale w świecie mediów. W obecnej dobie kryzysu migracyjnego Internet jest zalewany fałszywymi zdjęciami, kolażami itp., przy czym w większości nie są one wcale dziełem rasistów i ksenofobów. Zjawisko kampanii obronnej sprowadzającej poważne oskarżenia do absurdu poprzez bombardowanie zarzutami kuriozalnymi jest od dawna stosowane. Obecnie pro-sunnickie media zaczęły bombardować całkowicie fałszywymi kolażami zdjęć przedstawiającymi rzekomych członków szyickich milicji w Iraku, którzy mieliby jakoby dołączać do uchodźców. Problem w tym, że jest to całkowicie pozbawione sensu i ma ukryć fakt przenikania sunnickich dżihadystów do Europy poprzez ogólną kompromitację tej tezy (o mieszaniu się terrorystów w tłumie migrantów). Z drugiej strony widać coraz więcej reżyserowanych przekazów medialnych. Przykładem są dramatyczne zdjęcia płaczącej dziewczynki zaatakowanej gazem przez policję węgierską. Problem w tym, że istnieje film na którym widać jak jakaś kobieta wręcz siłą ciągnie to dziecko do barierek, by nawdychało się gazu łzawiącego i zostało potem sfotografowane jako ofiara brutalności policji. Należy zachowywać ostrożność w stosunku do zarówno internetowych oskarżeń, jak i pochopnego "demaskowania" przypadków medialnych "nagonek" tego rodzaju. Wypada też mieć nadzieję, iż służby specjalne nie będą pracować pod naciskiem mediów, nie tylko tych niszowych. Witold Repetowicz