We Francji temat jest poruszany w związku ze śmiercią 23-letniego sparaliżowanego, niemego i niewidomego Vincenta Humberta. Na prośbę matki pacjenta lekarz położył kres jego cierpieniom. Teraz grozi mu dożywocie za "morderstwo z premedytacją". Ze wstępnych rezultatów śledztwa wynika bowiem, że zgon mężczyzny spowodowały dwa śmiertelne zastrzyki substancji chemicznych, a nie - jak twierdził lekarz - odłączenie aparatury sztucznie podtrzymującej pacjenta przy życiu. - Wydaje się, że w tej konkretnej sytuacji położenie kresu cierpieniom chorego było czynem humanitarnym - twierdzi szef francuskiej federacji pracowników szpitalnictwa. Wiadomo, że mimo zakazu, eutanazja jest i tak regularnie praktykowana przez nadsekwańskich lekarzy, tyle że w tajemnicy. Nawet minister sprawiedliwości nie wyklucza zmiany prawodawstwa, ponieważ zdaniem wielu specjalistów czasami bicie serca jest dla nieuleczalnie chorych pacjentów synonimem niekończących się cierpień. Podobny przypadek na Florydzie wywołuje ostatnio w Stanach Zjednoczonych wielkie poruszenie. Terry Schiavo od kilkunastu lat pozostaje w stanie wegetatywnym, po tym, jak po ataku serca doznała nieodwracalnych zmian w mózgu. Jej mąż domaga się odłączenia aparatury podtrzymującej życie. - Terry mówiła mi, że nigdy nie chciałaby żyć w taki sposób - podkreśla. Sprawa Schiavo doprowadziła do starcia pomiędzy władzą sądowniczą a wykonawczą na Florydzie. Sąd zdecydował, by odłączyć aparaturę odżywiającą Terry, a tym samym doprowadzić do jej śmierci z głodu. Decyzja ta została wykonana, ale spotkała się z falą protestów. W odpowiedzi na apel rodziców walczących o jej prawo do życia parlament wydał decyzję upoważniającą gubernatora do wstrzymania decyzji sądu - aparatura została ponownie włączona. Ta decyzja została z kolei zaskarżona jako niezgodna z konstytucją. Zdecydowana większość polskich lekarzy jest przeciwna eutanazji. Jak mówi profesor Janusz Andres z Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego jest to zabronione nie tylko z lekarskiego, ale prawnego i etycznego punktu widzenia. - Natomiast nie jesteśmy zwolennikami dystanazji, czyli leczenia za wszelką cenę w przypadkach, kiedy szanse powodzenia są minimalne lub nie ma ich. Wtedy kiedy życiowo ważne organy przestają pracować i ich substytucja, ich zastępowanie w oddziałach intensywnej terapii nie prowadzi do pozytywnego efektu. Pozwalać mu umrzeć według własnego procesu umierania, nie stosując nadzwyczajnych środków terapeutycznych - mówi profesor Anders. Profesor dodaje, że nikt nigdy go nie prosił o odłączenie od aparatury podtrzymującej życie.