- W Chinach mówiono, że mam raka i że wkrótce umrę, tymczasem jestem tu cały i zdrów - powiedział dalajlama. Laureat Pokojowej Nagrody Nobla wiele miejsca w swym wystąpieniu poświęcił - jak mówił - "niszczącym skutkom propagandy reżimu i cenzury w Chinach". Zaapelował do przedstawicieli wspólnoty międzynarodowej, ale przede wszystkim do samych Chińczyków, by odwiedzali Tybet; "swobodnie, bez szpiegów" - jak dodał. Dzięki temu, podkreślił, będą mogli przekonać się, jaka tam panuje sytuacja. - Także wy, Włosi, pojedźcie, wyślijcie delegacje - wezwał gospodarzy spotkania. - Naród chiński cierpi z powodu głodu duchowości - ocenił. - Jestem pewien, że gdyby wiedział, jak mają się sprawy w Tybecie, postępowałby inaczej. Problemem fundamentalnym nie jest kwestia tybetańska, gdyż w istocie rzeczy ona nie istnieje, bo zwierzchność Chin nad Tybetem nie jest dyskutowana. Problemem jest to, że niemoralne jest, aby 1,3 miliarda Chińczyków żyło w ignorancji, mając zakaz poznania prawdy - oświadczył duchowy przywódca Tybetańczyków na konferencji prasowej. Te słowa dalajlamy wywołały protest chińskiego korespondenta, który oświadczył: "Naród chiński nie jest głupi, nie jest prawdą, że jesteśmy oszukiwani". Inny wysłannik chińskich mediów, obecny na konferencji prasowej, zarzucił dalajlamie, że jest przywódcą politycznym, a nie duchowym. Tybetański lider, któremu towarzyszył aktor Richard Gere, spotkał się rano z przewodniczącym Izby Deputowanych Gianfranco Finim. Sylwia Wysocka