W chwili, kiedy Rosja odcięła Polskę i Bułgarię od dostaw gazu, a od innych państw Unii zaczęła bezwzględnie domagać się opłat w rublach (Bloomberg, powołując się na swoje źródła w Gazpromie napisał, że cztery państwa już takie opłaty uiściły, a pozostałych 10 już miało otworzyć konta walutowe w Gazprombanku; informacja ta wciąż nie została jednak oficjalnie potwierdzona) Europa jeszcze bardziej gorączkowo zaczęła poszukiwać możliwości odcięcia się od rosyjskiej energii. Zwłaszcza, że jak pokazały opublikowane w marcu wyliczenia Komisji Europejskiej, Unia importuje aż 90 proc. zużywanego przez siebie gazu, z czego 40 proc. z Rosji. - To trzeba jak najszybciej zmienić - mówią unijni urzędnicy. - Jesteśmy żywym dowodem na to, że to możliwe - odpowiadają Szwedzi. - Przeszliśmy drogę od niemal całkowitej zależności od paliw kopalnych, do sytuacji, gdzie obecny kryzys nas nie dotyka, ponieważ mamy 60 proc. udziału energii odnawialnej i nigdy nie zdecydowaliśmy się na gaz - zapewnia szwedzka branża energetyczna. Szwecja: 60 proc. energii z OZE. "Nie zawsze tak było" I faktycznie. Statystyki pokazują, że dzisiaj 60,1 proc. całej zużywanej w Szwecji energii pochodzi ze źródeł odnawialnych. To stawia Szwecję na pozycji lidera w Unii Europejskiej (dla porównania średnia udziału OZE w całej UE to jedynie 22,1 proc.), choć jeszcze daleko jej do niekwestionowanych liderów europejskich, czyli Islandii z udziałem OZE na poziomie 83,7 proc. i Norwegii (77,4 proc. energii z OZE). Te jednak do Unii nie należą. We Wspólnocie natomiast na drugim miejscu po Szwecji jest Finlandia (43,8 proc. energii z OZE), potem Łotwa, Austria, Portugalia. Na końcu są: Belgia (13 proc.), Luksemburg (11,7 proc.) i Malta (10,7 proc.). Polska w tym zestawieniu jest dopiero na 22. miejscu. Jednak - jak przypominają eksperci - Szwecja nie zawsze była "zielona". - Jesteśmy oczywiście dobrze wyposażeni, jeśli chodzi o elektrownie wodne. Ale jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku byliśmy nadal w około 80 proc. zależni od paliw kopalnych, głównie ropy naftowej - przyznaje Sara Emanuelsson dyrektorka ds. UE z brukselskiego biura stowarzyszenia Energiföretagen Sverige/Swedenergy, reprezentującego szwedzkie firmy i organizacje sektora energii. Eksperci mówią, że wszystko zmieniło się po kryzysie naftowym w 1973 r., kiedy szwedzkie władze zmuszone zostały m.in. do racjonowania benzyny. Wtedy to Szwedzi postanowili, że czas uniezależnić się od importu energii. - Kryzys naftowy doprowadził do poważnych zmian w polityce energetycznej - najpierw rozpoczęto budowę elektrowni jądrowych. W 1991 r. wprowadzono podatek węglowy w ciepłownictwie komunalnym i indywidualnym, co doprowadziło do szybkiego zastąpienia paliw kopalnych (głównie ropy naftowej) biomasą i pompami ciepła - tłumaczy Eva Rydegran z biura Energiföretagen w Sztokholmie. I mówi, że biomasa w postaci odpadów m.in. z leśnictwa i budowlanych, a także odzysk energii z odpadów, bardzo szybko zastąpiły paliwa kopalne. - Zaczęliśmy inwestować w krajowe źródła energii odnawialnej - mówi ekspertka. Silny rozwój OZE w Szwecji ruszył z kopyta tak naprawdę na początku lat 90. Wtedy to Szwecja wprowadziła tzw. system zielonych certyfikatów. To - jak określają eksperci - "oparty na zasadach rynkowych i neutralny technologicznie system wparcia dla odnawialnych źródeł energii". Certyfikaty promowały najbardziej efektywną produkcję energii ze źródeł odnawialnych. - Elektrownie wodne stanowiły już wtedy podstawę szwedzkiego systemu energetycznego - w tamtym czasie dostarczały ok. 50 proc. energii elektrycznej. Kolejnym krokiem była rozbudowa małych elektrowni wodnych, następnym - farmy wiatrowe - mówi Sara Emanuelsson. Energetyka wiatrowa w Szwecji zaczęła się rozwijać dopiero koło 2010 r. Dzisiaj już ponad 17 proc. energii elektrycznej w tym kraju pochodzi właśnie z energii wiatrowej. - Rynek wymusił rozwój technologii, zaczęto poszukiwać lepszych lokalizacji pod wiatraki, co sprawiło, że koszty produkcji stopniowo spadały. Dzięki temu szwedzka energetyka wiatrowa stała się bardziej opłacalna, a to przyciągnęło zagraniczny kapitał i inwestorów - opowiada Sara Emanuelsson. Szwedzi przyznają, że nadal importują paliwa, te wykorzystywane są głównie w sektorze transportu, ale - jak zapewniają - tylko do czasu. To dlatego, że elektryfikacja branży samochodowej nabiera tempa. Już w 2021 r. 45 proc. nowo zarejestrowanych samochodów w Szwecji miało napęd całkowicie elektryczny lub hybrydowy. OZE w Polsce? Jesteśmy na innym biegunie Szwedzcy eksperci nie ukrywają, że ich kraj miał pewne udogodnienia, jeśli chodzi o możliwość wprowadzenia OZE. Szwecja jest wietrzna, nie jest gęsto zaludniona, ma rwące rzeki. Nie wszystkie kraje mogą się pochwalić takimi warunkami. - Jest różna wietrzność, różne nasłonecznienie, inny potencjał energetyczny mają państwa, które mają choćby dostęp od morza - mówi Paweł Wróbel, dyrektor RE-Source Poland i BalticWind.EU. Ale warunki klimatyczne to nie wszystko: Szwecja zapewniła OZE m.in. stabilne ramy prawne, usunęła bariery administracyjne dla inwestycji, zrezygnowała z dopłacania do technologii opartych na paliwach kopalnych, a wręcz przeciwnie - wprowadziła podatek węglowy tam, gdzie alternatywne rozwiązania nie zostały jeszcze wprowadzone. - Gdyby państwa powstrzymały się od subsydiowania określonych technologii, a zamiast tego wspierały programy promujące konkurencję między różnymi źródłami energii oraz wprowadziły zasadę "zanieczyszczający płaci", to mogłyby bardzo szybko osiągnąć ogromny rozwój w zakresie energii odnawialnej - mówi Sara Emanuelsson z Energiföretagen Sverige. - Gdyby porównać np. Polskę ze Szwecją, to jesteśmy na zupełnie innych biegunach - mówią polscy eksperci ds. energii. I składają to m.in. na karb zbyt długiej zależności od węgla. Według Pawła Wróbla na Polsce nadal ciąży "bagaż węglowy". - W Polsce mieliśmy w pewnym momencie cały system oparty wyłącznie na energetyce węglowej. Miało to też znaczenie polityczne, bo żyliśmy w przeświadczeniu, że kto przegra na Śląsku, ten przegra wybory w całej Polsce. Węgiel był hołubiony, nazywany naszym czarnym złotem. Nikt nie miał odwagi przeprowadzić transformacji, naruszającej interesy węglowe - wyjaśnia ekspert. Jednocześnie - mówi - w kraju zahamowano inwestycje w OZE, zwłaszcza w farmy wiatrowe, wprowadzając regulacje określające dopuszczalną odległość wiatraków od siedzib ludzkich. - Nie można stawiać wiatraków w odległości bliższej niż dziesięciokrotność wysokości wiatraka od domów mieszkalnych. W praktyce oznacza to, że w Polsce miejsca na farmy wiatrowe na lądzie w ogóle nie ma - mówi Wróbel. - To prawda. Ze względu na ustawę odległościową proces deweloperski projektów wiatrowych w Polsce stanął w miejscu i nowych mocy nie rozwijano - przyznaje mu rację Katarzyna Suchcicka ze spółki OX2, rozwijającej i sprzedającej farmy wiatrowe i słoneczne. Firma prowadzi działalność także w Szwecji. Polska wciąż jeszcze nie ma też długo zapowiadanych farm wiatrowych na Bałtyku. - Proces takiej inwestycji trwa dłużej niż na lądzie, to zupełnie inna skala budowy, inny jest także cały proces przyłączenia. Postawienie takiego wiatraka na dnie Bałtyku jest dużo trudniejsze niż w polu - wyjaśnia Wróbel. - Polska potrzebuje zwiększyć udział OZE w swoim miksie energetycznym, aby uniezależnić się od paliw kopalnych. Szwedzi zapracowali sobie na ten luksus - ocenia Suchcicka. - To jest przykład na to, że głębokie przemiany w energetyce nie zadzieją się w przeciągu kilku lat. W przypadku Polski, nie rozpatruję transformacji w kontekście szybkich efektów, nastawmy się bardziej na zapoczątkowanie głębokich zmian, z których skorzysta kolejne pokolenie Polaków - dodaje ekspertka. Jowita Kiwnik Pargana