Portal budzi kontrowersje od kiedy rozpoczął działalność w grudniu 2006 roku. Niektórzy obserwatorzy sądzą, że platforma wyznacza kierunki rozwoju dziennikarstwa śledczego; inni uważają z kolei, że publikacje Wikileaks stanowią poważne zagrożenie dla osób, których tożsamość nie powinna być ujawniana, a także narażają bezpieczeństwo narodowe. Sam portal twierdzi, że jest organizacją non-profit założoną przez działaczy na rzecz praw człowieka, dziennikarzy oraz przedstawicieli opinii publicznej i to oni go finansują. Z powodu problemów finansowych Wikileaks musiał w lutym tego roku zawiesić działalność, dopóki jego sytuacji nie poprawiły datki od osób prywatnych i organizacji. Serwery Wikileaks znajdują się m.in. w Szwecji. Materiały może Wikileaks przekazać anonimowo każdy, ale o tym, co zostanie opublikowane, decyduje zespół recenzentów - ochotnicy z najbardziej liczących się mediów, dziennikarze i współpracownicy portalu. Wikileaks twierdzi, że przyjmuje "tajne, ocenzurowane albo w inny sposób objęte restrykcjami materiały o znaczeniu politycznym, dyplomatycznym lub etycznym". Portal zastrzega, że nie interesują go plotki, opinie ani żadne inne publikacje z pierwszej ręki, a także materiały, które już są dostępne". "Specjalizujemy się w umożliwianiu informatorom chcącym zdemaskować niezgodne z prawem działania (tzw. whistleblowers) i dziennikarzom dotarcia do opinii publicznej" - mówił w lutym BBC założyciel portalu Julian Assange, Australijczyk spędzający dużo czasu w Szwecji. Dodał, że Wikileaks stosuje do ochrony swoich informatorów m.in. "zaawansowane techniki kryptograficzne". Wikileaks utrzymuje, że jest obecnie w posiadaniu ponad miliona dokumentów. Portal nie ma zawiązków z popularną encyklopedią internetową Wikipedia. W październiku portal ujawnił niemal 400 tys. dokumentów dotyczących wydarzeń w Iraku po amerykańskiej inwazji z marca 2003 roku. W materiałach znalazły się określane jako "wrażliwe" informacje dotyczące m.in. nękania Irakijczyków przebywających w amerykańskich więzieniach, przypadków naruszeń praw człowieka i śmierci cywilów. Zaledwie dwa miesiące wcześniej opublikowano ok. 90 tys. poufnych materiałów na temat wojny w Afganistanie z lat 2004-2010. W pierwszej kolejności przecieki trafiły - podobnie jak w niedzielę - do redakcji "New York Timesa", brytyjskiego "Guardiana" i niemieckiego tygodnika "Der Spiegel". Pentagon oceniał, że przeciek dokumentów stanowi zagrożenie nie tylko dla amerykańskich żołnierzy, ale też afgańskich informatorów. Nikt nie został jeszcze oskarżony o przekazanie poufnych informacji portalowi, ale podejrzenie pada na analityka wywiadu USA, 23-letniego Bradleya Manninga. Został on aresztowany w Iraku w połowie tego roku i oskarżony o to, że był źródłem wcześniejszych przecieków do Wikileaks. Władze podejrzewają Manninga o wyniesienie dokumentów z państwowych archiwów, a także o przekazanie nagrań wideo przedstawiających załogę amerykańskiego śmigłowca Apache, który strzelał do cywilów w Bagdadzie, oraz o przekazanie setek tysięcy dzienników wojennych z operacji w Afganistanie i Iraku. Według mediów, Manninga wydał amerykańskim władzom haker Adrian Lamo. Analityk przyznał się w rozmowie z hakerem do przekazania Wikileaks nagrań z amerykańskim śmigłowcem w Bagdadzie z lipca 2007 roku. W czasie prowadzonego ze śmigłowca ostrzału zginęło kilkanaście osób, w tym dwóch pracowników Reutera. "Hillary Clinton i kilka tysięcy dyplomatów na świecie dostanie zawału, kiedy pewnego dnia obudzą się i zobaczą, że pełny wachlarz tajnych zagranicznych materiałów jest dostępny dla opinii publicznej" - miał się chełpić Manning. W marcu 2010 roku Assange opublikował dokument, pochodzący rzekomo z amerykańskich służb wywiadowczych, według którego Wikileaks jest zagrożeniem dla amerykańskich sił zbrojnych. Rząd USA potwierdził później BBC, że dokument był autentyczny. Zdaniem rzecznika rządu ujawnianie takich informacji "zapewnia obcym służbom wywiadowczym dostęp do informacji", które mogą narazić na niebezpieczeństwo interesy Stanów Zjednoczonych i ministerstwa obrony. USA od kilku dni starały się zredukować problem, jakim będzie upublicznienie w niedzielę dokumentów na temat wielu krajów, kontaktując się z nimi i łagodząc wydźwięk poufnych depesz, które mogłyby zepsuć relacje z sojusznikami.