Najpierw o tym, że podczas pierwszej, niedzielnej misji w ramach operacji w Libii włoskie myśliwce patrolowały tylko teren w rejonie Bengazi i nie bombardowały żadnych celów powiedział pilot jednej z maszyn. Media podały potem, że został za to ukarany wycofaniem z udziału w operacji. Następnie tę samą wersję wydarzeń przedstawił premier Silvio Berlusconi zapewniając, że Włosi nie uczestniczą w bombardowaniach. W reakcji na te słowa Buttiglione oświadczył we wtorek: "Dowiedzieliśmy się od premiera, że nasze maszyny, które latają nad Libią, nie bombardują i nie będą bombardować. Dręczy nas ciekawość, co robią na libijskim niebie nasze samoloty. Rozrzucają ulotki?". - Zabierają na wycieczki lotnicze turystów kochających mocne wrażenia? - zapytał ironicznie polityk włoskiej opozycji. - Inne źródła mówią nam, że nasze maszyny mają za zadanie eskortować i chronić samoloty sojuszników, które interweniują, by zestrzelić libijskie odrzutowce, naruszające strefę zakazu lotów. Jest zatem podział zadań: maszyny sojuszników zestrzeliwują samoloty libijskie, które wznoszą się w powietrze. Jeśli radary baterii przeciwlotniczych namierzą samolot sojuszników, maszyny włoskie interweniują i niszczą baterię. Pytamy rząd: czy tak jest? - dodał Buttligione. - Czy piloci sojusznicy mogą ufać włoskim kolegom? Albo czy piloci włoscy mają tak czy inaczej rozkaz, by nie strzelać i pozwolić na to, aby maszyny koalicjantów zostały zestrzelone przez rakiety Kadafiego? - zapytał wiceprzewodniczący niższej izby parlamentu domagając się wyjaśnień od rządu. Operacja w Libii będzie tematem debaty w Senacie Włoch w środę. Izba Deputowanych będzie o niej dyskutować w czwartek.