W artykule zatytułowanym "Dlaczego Zachód tak niemrawo działa w sprawie Syrii?" publicysta pyta, czy "Syria jest mniej ważna niż Libia?". "Wręcz przeciwnie" - odpowiada. - Regionalni eksperci są zgodni, że Damaszek jest kwestią zasadniczą dla arabskiego Bliskiego Wschodu. Jeśli reżim (prezydenta Baszara) el-Asada upadnie, to Iran straci swego najbliższego sojusznika i swój most do Hezbollahu w Libanie i Hamasu w Strefie Gazy. Irańskie imperium cieni mogłoby upaść; dyktatura w Teheranie byłaby w śmiertelnym niebezpieczeństwie". Zdaniem Diehla, "polityka USA w Syrii została sparaliżowana przez niektóre z tych samych czynników, jakie spowolniły możliwość amerykańskiej reakcji na powstania w innych krajach arabskich". Chodzi przede wszystkim "o niechęć odłożenia na bok konwencjonalnych pojęć dotyczących polityki arabskiej i niewiarę w możliwość rewolucyjnych zmian. Jest też obawa o to, co może nastąpić po załamaniu się dyktatury". Publicysta powołuje się m.in. na niedawną rozmowę z Ausamą Monajedem, rzecznikiem Narodowej Inicjatywy na rzecz Zmian - koalicji syryjskich aktywistów działających w kraju i za granicą - według którego głównym problemem jest to, że USA "mają politykę pokojową na Bliskim Wschodzie, lecz nie mają sprecyzowanej polityki wobec Syrii". W opinii Diehla, polityka "zaangażowania" administracji Obamy w Syrii była dotychczas skoncentrowana na uzyskaniu efektów dla innych krajach: pokoju dla Izraela, stabilizacji w Libanie i izolacji Iranu.