Jak informuje "Daily Mail", już w 2017 roku naukowcy ostrzegali Chiny o tym, że wirus przypominający SARS może wydostać się z laboratorium zlokalizowanego w Wuhan. W jednym z największych chińskich miast, gdzie gęstość zaludnienia wynosi ponad 5,3 tys. osób na kilometr kwadratowy, a populacja blisko 8 mln (według danych z 2016 roku), w 2018 roku otwarto placówkę badającą niebezpieczne patogeny. Narodowe Laboratorium Bioasekuracji Wuhan, będące częścią Chińskiej Akademii Nauk, to jedyna chińska placówka posiadająca certyfikat bezpieczeństwa umożliwiający jej na prace nad najniebezpieczniejszymi patogenami na ziemi. Jak informuje livescience.com, laboratorium zostało stworzone aby pomóc chińskim naukowcom przygotować się na przyszłe epidemie. Rząd zaczął budowę placówki po wybuchu epidemii SARS, w czasie której na świecie zachorowało około ośmiu tys. osób, a 750 zmarło. Jak podkreśla portal, placówki, które zajmują się badaniem patogenów, otrzymują konkretne kategorie bezpieczeństwa biologicznego (BSL od 1 do 4), gdzie 1 oznacza patogeny o najniższym stopniu ryzyka, a 4 te najgroźniejsze. Laboratorium w Wuhan zaprojektowane zostało tak, by odpowiadało kryteriom BSL-4. Pięć do siedmiu placówek do 2025 roku Jak informowało "Nature" w lutym 2017 roku, powstanie tego laboratorium to część większego planu. Chiny do 2025 roku chcą zbudować od pięciu do siedmiu laboratoriów BSL-4, co budzi wśród specjalistów sprzeczne reakcje. "Niektórzy naukowcy spoza Chin obawiają się, że patogeny wydostaną się, a do napięć geopolitycznych pomiędzy Chinami i innymi krajami dołączą te związane z bioasekuracją. Jednak chińscy mikrobiolodzy świętują dołączenie do elitarnej kadry, mogącej zmagać się z największymi światowymi zagrożeniami biologicznymi" - czytamy w "Nature". Cytowany przez czasopismo ekspert do spraw bezpieczeństwa biologicznego Tim Trevan uważa, że dla Chin budowa laboratoriów BSL-4 może być próbą udowodnienia czegoś światu. Trevan podkreśla, że w naukach biologicznych takie laboratorium to symbol statusu. Jak informuje "Daily Mail", placówka w Wuhan jest oddalona o około 32 kilometry od targu rybnego Huanan, gdzie zlokalizowane jest epicentrum epidemii. Tak zwanym pacjentem "zero", czyli pierwszą osobą, u której rozpoznano wirusa, był mężczyzna pochodzący z Wuhan, który jednak nie był na wspomnianym targu, a żaden z członków jego rodziny nie zaraził się od niego. Niektórzy podkreślają niewielką odległość dzielącą laboratorium i targ, upatrując w tym związku przyczynowo-skutkowego przy wybuchu epidemii. Gazeta zauważa jednak, że na chwilę obecną społeczność naukowa jest zdania, że doszło do mutacji wirusa i przeniósł się on ze zwierząt na ludzi. Jak stwierdza cytowany przez "Daily Mail" mikrobiolog z Uniwersytetu Rutgera dr Richard Elbright, nie ma powodów by podejrzewać, że placówka badawcza miała cokolwiek wspólnego z pojawieniem się tego patogenu. "Za mało mamy informacji" Nowy koronawirus (2019-nCoV) prawdopodobnie pojawił się pod koniec 2019 r. na targu owoców morza, gdzie prowadzono nielegalny handel dzikimi zwierzętami. Jak podkreśla amerykańska agencja CDC, na razie nie jest jasne, jak łatwo wirus przenosi się pomiędzy osobami. Średnio jedna na cztery osoby przechodzi zakażenie ciężko. Objawy początkowe to suchy kaszel, gorączka i płytki oddech, jednak po kilku dniach mogą się pojawić znacznie poważniejsze dolegliwości, które mogą wymagać hospitalizacji. 2019-nCoV wywołuje zapalenie płuc, które może być śmiertelne. Przed pojawieniem się pierwszych objawów chory może nieświadomie zarażać nawet przez dwa tygodnie. Na chwilę obecną wirus z Wuhan odpowiada za śmierć co najmniej 81 osób. Koronawirusy odpowiadają za 10-20 proc. wszystkich przeziębień, jednak mogą powodować znacznie groźniejsze dolegliwości. Jak zauważają eksperci, na razie nie grozi nam pandemia, tym niemniej kolejne kraje informują o potwierdzonych przypadkach wystąpienia u siebie koronawirusa z Wuhan. "Na razie nie wiemy, jak bardzo powinniśmy być zaniepokojeni tą sytuacja, za mało mamy informacji" - twierdzi dr Josie Golding z Wellcome Trust. AZJ