Wicepremier i minister finansów Andrej Babisz uważa, że wzrastająca liczba imigrantów wymaga interwencji wojskowej. W jego ocenie konieczna jest obrona krajów strefy Schengen, nawet jeśli wiązałoby się to z wysłaniem na ich granice wojsk. Babisz idzie nawet dalej, sugerując, że NATO powinno wesprzeć armie krajów takich jak Macedonia, które nie należą do sojuszu, ale stawiają czoła fali nielegalnej imigracji. Jednocześnie wicepremier uważa, że sposób, w jaki Komisja Europejska próbuje rozwiązywać kryzys, jest daleki od doskonałości. Za bezsensowną uważa propozycję urzędników, by w ciągu dwóch lat kraje Unii musiały przyjąć 40 tysięcy osób, podczas gdy tylko w lipcu na teren UE przybyło 117 tysięcy uchodźców. Andrej Babisz jest też zwolennikiem utworzenia wielkiego obozu dla uchodźców - najlepiej poza terytorium Unii Europejskiej, gdzie byłaby dokonywana selekcja na tych, którzy rzeczywiście potrzebują azylu oraz tych, których będzie się deportować do kraju pochodzenia. Problem z uchodźcami zgłasza także Izrael. Izraelskie miasta nie chcą u siebie uchodźców z Afryki zwolnionych dziś z ośrodka na pustyni Negew. Do Tel Awiwu i Ejlatu, które zapowiedziały wcześniej, że nie wpuszczą nielegalnych imigrantów, dołączył Arad. Ponad 700 osób przetrzymywanych przez władze na pustyni zostało, decyzją Sądu Najwyższego, wypuszczonych na wolność. Uznał on, że nie mogą oni przebywać w ośrodku dłużej niż rok. Uchodźcy, którzy często mają przy sobie jedynie osobiste rzeczy i niewielką sumę pieniędzy, nie mają dokąd się udać. Krewni czy znajomi, którzy mogliby ich przyjąć lub udzielić pomocy, mieszkają w Tel Awiwie i Ejlacie, do których decyzją władz tych miast, nie mogą wjechać. Burmistrz Aradu, miasta położonego w pobliżu Morza Martwego, obawiając się, że zdesperowani uchodźcy za swój cel obiorą jego miasto, również wydał zakaz. Policjanci rozmieszczeni na rogatkach mają pilnować Aradu przed napływem niechcianych gości. Burmistrz zaapelował też do mieszkańców o czujność i "obronę miasta".